Film „365 dni” określany jest jako pierwszy polski erotyk. Skąd decyzja, by wziąć udział w tym projekcie?
Wraz ze Stowarzyszeniem Kobiet Filmowców od 2014 roku walczymy o to, aby kobiety reżyserki dostawały propozycje komercyjne w polskim kinie. To się niestety wciąż bardzo rzadko zdarza. Tendencja zmiany idzie zza oceanu z Hollywood, gdzie ten proces dokonuje się na naszych oczach po akcji „Time’s up”, czyli w dużym skrócie walka o wyrównanie szans zawodowych oraz równych płac. Jako stowarzyszenie stale nagłaśniamy ten problem. Kiedy otrzymałam tę propozycję uznałam, że to szansa by w praktyce pokazać, że to o co walczymy jest możliwe.
To jednocześnie Pani powrót do kina?
Można tak powiedzieć. Jest to dla mnie pewnego rodzaju powrót po dłuższej przerwie, ale tylko od filmu fabularnego. W między czasie realizowałam jeden film dokumentalny, a także wyreżyserowałam teatr telewizji, zatytułowany „Dziecko” na podstawie dramatu Ingi Iwasiów. Działałam więc cały czas, ale akurat nie w kinie mainstreamowym.
Książka autorstwa Blanki Lipińskiej to prawdziwy bestseller w Polsce. Znała ją Pani wcześniej?
Nie. Sięgnęłam po nią po tym, jak producenci Ewa Lewandowska i Tomasz Mandes przedstawili mi propozycję. Po przeczytaniu miałam już koncepcję, jaki może być z tego film. Następnym krokiem było spotkanie z Blanką Lipińską. Osiągnęłyśmy porozumienie na płaszczyźnie prywatnej, ponieważ autorka książki okazała się być feministką, która walczy o prawa kobiet.
Odnośnie książki pojawiły się zarzuty o seksizm. Udało się tego uniknąć w filmie?
Aby odpowiedzieć na to pytanie spójrzmy jak jest skonstruowana główna postać. Laura Biel czyli bohaterka filmu „365 dni” to kobieta silna i niezależna, która sama o sobie decyduje. Podejmuje damsko-męską grę z równie silnym mężczyzną. Laura i Massimo to osobowości, które nie lubią przegrywać, więc to jest wyrafinowana gra kochanków. Zarówno literatura, jak i film często korzystają z archetypu odwiecznej walki płci. Każdy próbuje przeciągnąć linę na swoją stronę i ustawić relacje na własnych zasadach.
Ona jest niepokorną buntowniczką, a on samcem alfa, więc iskrzenie jest ogromne. To gra oparta na pożądaniu i zmysłowości. Opowiadamy historię o zdobywaniu i byciu zdobywanym bez kompromisów. Trzeba jednak pamiętać, że pod powierzchnią tej gry jest między nimi szczere uczucie miłości, a cała historia jest pewną alegorią.
A jak wyglądała współpraca z autorką, która cały czas była obecna na planie?
Już na etapie pracy nad scenariuszem było „milion” kreatywnych sporów i trudnych sytuacji do rozwiązania, ponieważ autorce ciężko było pogodzić się z faktem, że scenariusz filmowy w dużej mierze musi być syntezą, a nie odwzorowaniem książki 1:1. Nigdy nie jest łatwo, kiedy spotykają się silne osobowości. Obecność autorki książki na planie to dość nietypowa sytuacja, nie miała jednak wpływu na profesjonalizm naszej pracy. Dzięki jej obecności mogliśmy w szybki sposób konfrontować jej wizję dotyczącą postaci powieści i ich psychologii.
Ma Pani już w dorobku film, który był wypełniony erotyką, czyli „Big Love”. Jak można je porównać?
To porównanie pozostawię już widzom. Dla mnie największym wyzwaniem przy realizacji „365 dni” były elementy związane z rozmachem kina komercyjnego. Ponadto zdjęcia za granicą, produkcja międzynarodowa, praca w języku angielskim – to było dla mnie nowością.
A czy nie obawia się Pani porównań do „50 twarzy Greya”?
Na pewno będą takie skojarzenia, nawet jeżeli będziemy próbowali tego uniknąć. Widzowie niewątpliwie będą porównywali, choć ja osobiście się tym w pracy nie kierowałam. Widziałam film „50 twarzy Greya”, książki nie czytałam i absolutnie nie miałam jej w głowie. Żadna ze scen, które powstały nie ma punktu odniesienia w tamtej produkcji.
Odtwórcy głównych ról nie są powszechnie znani w Polsce. Skąd taki wybór?
Castingi zajęły nam mnóstwo czasu. Wspólnie z Tomkiem Mandesem poszukiwaliśmy odpowiedniej kandydatki. Spotkaliśmy się z kilkudziesięcioma aktorkami, ale wciąż nie mieliśmy tej właściwej, aż do czasu spotkania z Anna Marią Sieklucką. Kiedy ją zobaczyłam odetchnęłam z ulgą, bo w pewnym momencie zwątpiłam, czy znajdziemy odpowiednią aktorkę.
Michaele Morrone pojawił się trochę później i od razu spełnił nasze oczekiwania, zarówno wizerunkowe jak i pod względem kunsztu aktorskiego. Przystojny, dobrze zbudowany mężczyzna, a przy tym profesjonalista. Gdy zobaczyliśmy ich razem jako Laurę i Massimo wszystko zaczęło nabierać realnych kształtów.
Jak udało się Pani połączyć ten duet aktorów, by pojawiła się chemia na planie, a następnie na ekranie?
Taka „aktorska chemia” i twórcze iskrzenie pojawiło się już na pierwszym spotkaniu. Od tego momentu praca zaczęła nabierać tempa i wyrazistego kształtu. Anna Maria i Michele szybko zrozumieli swoje postaci. Jeśli na castingu nie ma chemii, to na planie się już jej nie zbuduje, wiem to z doświadczenia.
Tytułowe „365 dni” – jaka to będzie podróż, w którą zabieracie widzów?
Na pewno pełna namiętności i pożądania. Myślę, że to taka bajka dla dorosłych, która pozwoli przenieść się widzom w świat, który jest im nieznany, ale bardzo pociągający i inspirujący.