Rola w „Kobietach mafii 2” to nie pierwszy raz u Patryka Vegi?
Nie, kilka lat temu grałem już w jego filmie, który był inspirowany historią Hansa Klossa, zatytułowanym „Stawka większa niż śmierć”. Dostałem wówczas rolę młodego Hermanna Brunnera.
Jak wyglądała wasza współpraca po kilku latach przerwy, była chemia na planie?
Już wtedy Patryk zaimponował mi swoją niezwykłą reżyserską sprawnością. Pamiętam, że pracował równolegle na trzech planach. Przypominało to symultaniczne granie w szachy. Na każdym planie miał ekipę w gotowości i kiedy się pojawiał, to przekazywał tylko kilka uwag i mówił: „akcja!”. Wszystko działo się bardzo szybko. Takiej organizacji pracy do tej pory w Polsce właściwie nie spotkałem.
Myślę, że przy „Kobietach mafii 2” wiele się nie zmieniło. Można nawet powiedzieć , że Patryk przyspieszył tempo pracy. To nie jest reżyser cyzelujący każde ujęcie, czy też zabezpieczający się różnymi wariantami ujęć, by potem na montażu decydować, co lepiej wyszło. On to już wie na planie. Gdy zarejestruje to, co jest mu potrzebne, przechodzimy do kolejnych scen. Dla aktora oznacza to potrzebę bycia gotowym już przy pierwszym dublu, czasem wiąże się to z jakimś potknięciem, niepewnością, techniczną niedoskonałością, ale mimo tego jest większa szansa na autentyczność i świeżość emocji.
Doświadczył Pan też niesamowitej zmiany w wyglądzie.
Tak, już przy pierwszym wspólnym filmie, Patryk dał mi szansę na zmianę wizerunku i zagranie ciekawej postaci. W „Kobietach mafii 2” wyjątkowo mnie zaskoczył rolą gangstera Mata. Gram przemytnika narkotyków, a więc tatuaż na skroni w formie skorpiona, długa, ciemna broda, a do tego jeszcze łysa glaca. Wyglądałem dziwnie i sam siebie nie poznawałem. Z drugiej strony to była dla mnie inspirująca przygoda. Otrzymać od reżysera szansę na kompletną zmianę wizerunku to dla aktora zawsze duże wyzwanie.
Pierwsza część „Kobiet mafii” była frekwencyjnym hitem, czy druga ma szansę powtórzyć ten sukces?
Oczywiście, że ma. Z pewnością przebija pierwszą część swoim rozmachem, ale nie tylko. Można powiedzieć, że Patryk nieustannie podnosi poprzeczkę dla polskiego kina komercyjnego. Każda dziedzina potrzebuje tych, którzy mimo zalewu krytyki przesuwają granice. Zaryzykuję stwierdzenie, że polskie kino komercyjne potrzebuje Vegi. On się po prostu bawi kinem. W swój szczególny, jemu przypisany sposób. Dla mnie to przygoda, spełnienie dziecięcych marzeń. Gdzie indziej mógłbym wziąć udział w scenach bójek, strzelanin, pościgów i rozrachunków gangów?
Film jest kontynuacją, ale pojawiły się nowe postaci i wreszcie
kręciliście go też poza Polską.
Tak, „Kobiety mafii 2” kręciliśmy przede wszystkim w Polsce, ale byliśmy też w Kolumbii, Maroku, Hiszpanii, Emiratach Arabskich czy Niemczech. W tym filmie poruszany jest zarówno temat terroryzmu jak i handlu narkotykami czy organami. Ta produkcja mieni się różnymi zwrotami akcji. Duży rozmach, międzynarodowa obsada, mnogość języków, wątków na pewno zaskoczy niejednego widza. Poza tym charakteryzuje się bardzo silnymi, tytułowymi kobietami, które rządzą mafią.
Jedną z nich jest południowoamerykańska gwiazda – Angie Cepeda. Takie spotkanie możliwe było chyba tylko u Patryka Vegi?
No tak, mógłbym jeszcze spróbować dostać się do jakiegoś serialu kolumbijskiego i tam mieć szansę się z nią spotkać, ale udało się tutaj. Dzięki jej obecności film dodatkowo nabiera oryginalności. Graliśmy nie tylko po polsku, ale także po angielsku. Są też sceny po hiszpańsku, a w wątkach, które dotyczą Maroka i terroryzmu pojawiają się jeszcze inne języki. Ja z Angie grałem głównie po angielsku, co było dla mnie powiewem światowości i oczywistą przyjemnością.
Czy rola gangstera to ostateczne pożegnanie się z łatkami papieża czy Chopina, które przez lata Panu przylepiano?
To Pan mówi o łatkach, ja grając kolejne role po prostu uprawiam swój zawód. Mam wrażenie, że aktor zawsze marzy o tym, żeby mu jakąś łatkę przyczepiono, bo to oznacza, że zapamiętano go z jakiejś roli. Za każdym razem, kiedy gram, to staram się zapaść widzowi w pamięć. Cieszę się, że udało mi się to co najmniej kilka razy i dla różnych widzów mam różne łatki, chociażby szefa gestapo z „Czasu Honoru”, Żabci z „Przepisu na życie”, a dla najmłodszej widowni – głosu Zygzaka McQueena z „Aut”.
Czuję się trochę jak taka podniszczona walizka obklejona naklejkami świadczącymi o mnogości podróży, które odbyła. I cieszę się, że wciąż zbieram nowe. Teraz jestem na zdjęciach do głównej roli w nowym, pewnie kontrowersyjnym filmie „Small World” Patryka Vegi, lada dzień premiera „Całego Szczęścia” – komedii Tomasza Koneckiego, a na małym ekranie rusza serial „Imię Róży” z Johnem Turturro, u boku którego dane mi było zagrać kilka scen.
Czy ma Pan jeszcze jakąś rolę, którą chciałby zagrać?
Nawet jeżeli bym miał, to naród aktorski jest niezwykle przesądny i na pewno bym jej nie zdradził, żeby nie zapeszyć. Marzę jedynie o tym by na tej swojej podniszczonej walizce mieć wciąż dużo miejsca na nowe, aktorskie łatki.