Matka reżysera, Stanisława Barejowa, całe życie ciężko pracująca wędliniarka, zaszczepia w synu umiłowanie do literatury i kina. Młody Bareja pochłania niezliczone ilości książek (każdej dając ocenę po zakończonej lekturze) i czasopism. Wagaruje, spędzając czas w kinie i teatrze. Rysuje, fotografuje, wymyśla „historyjki” ze zmarłym później tragicznie bratem Wiesławem. Być może ta śmierć, a w konsekwencji ucieczka w świat fantazji i fikcji literackiej, przyczynia się do zmiany planów zawodowych Staszka, marzącego początkowo o karierze „dzielnego matrosa” (zapisał się do Szkoły Morskiej w Ustce, choć te plany mógł zweryfikować też rejs kutrem rybackim, podczas którego bardzo się rozchorował). Staszek jeździ na wycieczki, pomaga matce, namiętnie koresponduje z przyjaciółmi i rodziną, udziela się w gazetce szkolnej „Musztarda”, do której pisze felietony, szkicuje dowcipy i karykatury, a także prowadzi pamiętnik.
Mnogość zadań „okołoszkolnych” powoduje, że Bareja nie zostaje dopuszczony do matury. Zdaje ją rok później, a potem składa podanie do PWSF w Łodzi. W filmówce przyjaźni się serdecznie z Jakubem Goldbergiem i Januszem Weychertem. W jednym z listów do Weycherta z planu zdjęciowego w Łagowie opisuje stworzone przez siebie „barejowe jednoznaki” – odpowiednik współczesnych emotikonów. A może to właśnie on wymyślił je jako pierwszy? Listy pisane z planów filmowych i zagranicznych wyjazdów, często jedyny łącznik z bliskimi, Bareja ilustruje szkicami i rysunkami, stanowczo domagając się „zwrotki” od odbiorcy. Na odległość pilnuje zobowiązań, terminów, płatności. W domu gotuje z pasją i z rozmachem, którego ślady widoczne były na ścianach, szafkach i podłodze kuchni. Z chęcią zastępuje żonę Hannę, historyczkę sztuki, pracującą jako kustoszka w Muzeum Narodowym, w obowiązkach domowych. Szanuje jej zawodowe pasje, ceni erudycję i wiedzę, wspiera. Dzieci, Katarzynę i Jana nazywa „progeniturą”. Pobłaża tejże, mimo licznych wybryków i niesubordynacji. Kultywuje rodzinna pasję czytania. Jest niezrównany w wymyślaniu wierszyków i opowiadaniu historii.
„Oglądane teraz filmy Staszka (w wersji cyfrowej!) robią na mnie wrażenie jakby tkaniny złożonej z drobnych fragmentów Jego życia. Są w niej ludzie, wydarzenia, przedmioty, a także miejsca, do których klucze ma tylko rodzina i topniejąca garstka osób, które z Nim pracowały. Dlatego tak cenne są dla mnie ich wspomnienia. Trwa jeszcze to, co pamiętają najważniejsi współpracownicy Staszka – Jacek Fedorowicz i Stanisław Tym oraz inni, którzy zechcieli się podzielić okruchami swojej pamięci. Ta Staszkowa tkanina wydaje się niezwykle barwna, jeżeli pamięta się beznadziejną szarość i nudę codziennego życia w PRL, kleistość strachu, kłamstwa i bezsilności. Staszek umiał to odkryć i ośmieszyć, ale co najważniejsze – pokazać” – zauważa Hanna Kotkowska-Bareja.
Autorka o książce
Katarzyna Bareja, córka Stanisława, filmoznawczyni, psychoterapeutka, jak o sobie mówi „poetka szufladowa”, pisze o ojcu i o jego bliskich, o jego świecie widzianym „od kuchni” – nomen omen ulubionym jego miejscu w domu. Prezentuje jedyny w swoim rodzaju portret ukochanego ojca, chwilami tak urywkowy jak migawki wspomnień, ale bezcenny i jedyny w swoim rodzaju.
„Dzięki temu, że moja Mama, Hanna Kotkowska-Bareja, pieczołowicie przechowała listy i młodzieńcze pamiętniki Taty, mogłam je przeczytać i opracować. Dla rodziny, do szuflady? Początkowo tak miało być. Tymczasem podczas moich spotkań z miłośnikami filmów taty stale powtarzało się pytanie: „Jaki był Stanisław Bareja w domu – poważny, zajęty wyłącznie swoją pracą?” (ależ skąd, był opiekuńczy, wesoły i pomysłowy w organizowaniu rodzinnych zajęć) – doszłam więc do wniosku, że najlepiej będzie, gdy odpowiem za jednym zamachem. Jestem ogromnie wdzięczna widzom filmów taty za wasz nieustający entuzjazm, który utwierdził mnie w przekonaniu, że moja fascynacja osobą i twórczością Stanisława Barei to nie tylko wynik nieobiektywnej, córczynej żarliwości. Stąd wziął się pomysł przedstawienia ojca oraz krewnych i przyjaciół w tej książce – niejako od kuchni, w której spędzaliśmy wspólnie tyle czasu. Stanisław Bareja i tutaj pichcił nowe bareizmy.
Jego umiejętność dostrzegania absurdów i przedstawiania ich w inteligentny i dowcipny sposób urozmaicały nasze domowe życie. Żartował, kpił, ale nie szydził, nad nikim się nie wynosząc, pełen nieskrywanego uznania wobec mądrych i prawych ludzi. Kochał Polskę i Polaków; wierzę, że fenomen nieustającej popularności jego komedii wynika między innymi z faktu, że widzowie wyczuwają szacunek i ciepło tego reżysera w stosunku do nich samych, jego serdeczność i przyjazną chęć dzielenia się tym, co śmieszne, a zatem nie takie straszne i do przezwyciężenia. Wszyscy bywamy „żabami w śmietanie” i wszyscy bywamy zabawni, od niego samego poczynając, na przykład gdy jeździł po Mokotowie na niebieskim składaku, w spodniach spiętych spinaczem do papierów, z nieodłączną teczką ze scenopisem i kanapką oraz siatkami pełnymi zakupów z bazaru przy ulicy Dolnej.”