„Boże Ciało” faworytem „polskich Oscarów”. Ogłoszono nominacje do Orłów 2020
5 lutego, 2020
Z trudnej rodzinnej relacji też można się śmiać. „Miłość mojego brata” w kinach
7 lutego, 2020

„Bycie sobą wymaga dużo odwagi”. Lucyna Malec nie tylko od zawodowej strony

Lucyna Malec to przede wszystkim aktorka teatralna, od 30 lat związana z Teatrem Kwadrat (fot. mat. pras.)

To aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna, której dużą popularność przyniósł udział w widowisku kabaretowym „Komiczny Odcinek Cykliczny (KOC)”, a także role w serialach „Bulionerzy” i „Na Wspólnej”, w którym występuje od 14 lat. Jeszcze dłużej, bo od 1989 roku Lucyna Malec związana jest z warszawskim Teatrem Kwadrat. – Czuję się częścią pewnej społeczności, przynależę do zespołu teatralnego. Moim zdaniem siłą każdego teatru są właśnie ludzie, którzy go tworzą. Są miarą jego popularności i jakości przedstawień – uważa aktorka. Na deskach Kwadratu można ją oglądać aż w siedmiu tytułach, w tym m.in. „Szalonych nożyczkach”, a od niedawna w sztuce „Nie książka zdobi człowieka”. –Jedną z głównych myśli, jakie chcemy przekazać widzom jest to, że nie należy oceniać ludzi zbyt powierzchownie, ponieważ pozory często mylą – podkreśla Lucyna Malec. Portalowi Kultura wokół Nas zdradziła, dlaczego nie chciałaby zostać aktorskim freelancerem, gdzie w wakacje jest jej drugi dom, a także czy czeka na propozycję zagrania w filmie.

Z Teatrem Kwadrat jest Pani związana zawodowo już od 30 lat. Czy czuje się tu Pani jak w domu?

Jak już pan wspomniał od 30 lat jestem aktorką Teatru Kwadrat i jest mi z tym bardzo dobrze. Czuję się częścią pewnej społeczności, przynależę do zespołu teatralnego. Moim zdaniem siłą każdego teatru jest właśnie jego zespół, ludzie, którzy ten teatr tworzą. Są miarą jego popularności i jakości przedstawień.

Kiedy otrzymałam angaż, siedziba teatru mieściła się przy ulicy Czackiego. Potem były różne zawirowania, nie mieliśmy stałego miejsca, graliśmy to tu, to tam, aż trafiliśmy na Marszałkowską 138, gdzie zakotwiczyliśmy na stałe. Marszałkowska, róg Świętokrzyskiej to najlepszy adres w Polsce (śmiech). Czy teatr to mój drugi dom? Nie, dom mam jeden, ale na pewno czuję, że mam tu rodzinę.

Co sprawia, że przez tyle lat pracuje Pani w Kwadracie: ludzie tego teatru czy wierna publiczność?

Mamy to szczęście, że gramy do pełnej widowni i mam nadzieję, że to my aktorzy przyciągamy i zatrzymujemy publiczność w naszym teatrze. Widzowie przychodzą oczywiście, żeby nas zobaczyć, obejrzeć spektakl, ale wydaje mi się, że ważna jest atmosfera tego miejsca, którą czuje się od pierwszego momentu po przekroczeniu progu teatru. Oczywiście miejsce tworzą ludzie, ale przestrzeń także ma znaczenie. A ta u nas jest wyjątkowo piękna. Można przyjść na spektakl, a potem wstąpić na dobrą kawę i jeszcze lepszą bezę do teatralnego bistro, które mieści się tuż obok. Sami lubimy w nim przesiadywać, więc prawdopodobieństwo spotkania nas jest bardzo duże.

(fot. mat. pras.)

Czy wizerunek aktorki komediowej pomaga w życiu czy wręcz przeciwnie?

Wydaje mi się, że jestem dosyć pogodnym człowiekiem i jeżeli spotykam się z ludźmi na prywatnej stopie, nawet nieznanymi, zawsze czuję od nich dużą życzliwość. Trudno, żeby nie odpowiadać na nią dokładnie tym samym. Tak już jesteśmy skonstruowani, że jak ktoś się do nas uśmiecha, to podświadomie ten uśmiech oddajemy.

Pani zawód bardzo się zmienił na przestrzeni ostatnich lat. Dziś aktorzy często muszą podróżować „za pracą”, a jak to jest w Pani przypadku?

Życie to ruch, ruch to życie. Wszystko się zmienia i na tej zmienności polega jego urok. Kiedy stawiałam pierwsze kroki na scenie, etat w teatrze był dużą wartością. Teraz większość teatrów działa na zasadach impresariatu, czyli jeżdżą ze spektaklami po całej Polsce, powstaje też coraz więcej prywatnych projektów. To, że aktor jest zatrudniony na etacie w jednym konkretnym teatrze zdarza się coraz rzadziej. Wiem też, że wielu młodych ludzi po prostu woli być tzw. freelancerami.

Wybierają „wolność”, na co ja akurat bym się nie zdecydowała. Jestem w pierwszej kolejności aktorką teatralną, dlatego obowiązki teatralne zawsze mają u mnie pierwszeństwo. Zdaję sobie sprawę, że stanowi to pewną trudność przy planowaniu udziału w innych projektach, mam jednak to szczęście, że moje zobowiązania wobec teatru są zawsze uwzględniane. Młodzi ludzie, którzy nie są związani etatem, mogą inaczej dysponować swoim czasem. Ja jednak nic bym nie zmieniła.

(fot. mat. pras.)

Aktualnie możemy Panią oglądać aż w siedmiu tytułach na deskach Kwadratu, w tym między innymi w słynnych „Szalonych nożyczkach”, właśnie pojawia się ósmy, „Nie książka zdobi człowieka”.

Nasza nowa propozycja, czyli sztuka „Nie książka zdobi człowieka” Seymoura Blickera, to współczesna komedia, traktująca o świecie show-biznesu, celebrytów i gwiazd. Tytuł spektaklu przywodzi na myśl skojarzenia z popularnym przysłowiem „nie szata zdobi człowieka”. I rzeczywiście coś w tym jest. Jedną z głównych myśli, jakie chcemy przekazać widzom w tym spektaklu jest to, że nie należy oceniać ludzi zbyt powierzchownie, ponieważ pozory często mylą.

Ile razy zdarza się, że ktoś, kto wydawał się nam nieciekawym człowiekiem, zyskuje przy bliższym poznaniu. Z kolei ktoś, kto sprawiał wrażenie bardzo interesującej osoby, w rzeczywistości może okazać się pusty i bezwartościowy. Myślę, że w życiu wszyscy trochę gramy i rzadko pokazujemy, jacy jesteśmy na prawdę. Bycie sobą wymaga dużo odwagi. To, jacy jesteśmy w danym momencie, zależy też od wielu okoliczności. Nawet najbardziej uroczy i serdeczny człowiek potrafi się czasem zdenerwować i nakrzyczeć.

Jak wyglądała Wasza współpraca z pochodzącym z Kolumbii reżyserem Giovannym Castellanosem?

Giovanny od ponad 20 lat mieszka w Polsce, mówi świetnie po polsku i doskonale zna nasze realia. W Kwadracie pracujemy z nim po raz pierwszy i muszę powiedzieć, że jest to bardzo pozytywne doświadczenie. Choć sam proces twórczy nigdy nie jest łatwy. Uważam, że zarówno reżyseria, jak i sztuka aktorska, bez względu na to, czy gra się komedię czy dramat, polega na prawdzie. Musimy być autentyczni w tym, co robimy.

Nowy spektakl na deskach Teatru Kwadrat, czyli „Nie książka zdobi człowieka” (fot. mat. pras.)

Z premierą zawsze się wiąże ogrom pracy, a jak Pani odpoczywa? Czy nadal ulubiony kierunek na wakacje to Grecja?

Tak – Grecja, a konkretnie Kreta, to niezmiennie moje miejsce na Ziemi, bez którego nie wyobrażam sobie wakacji. Mamy początek roku, więc do lata jeszcze daleko, a czas przedpremierowy jest rzeczywiście bardzo intensywny. Lubię odpoczywać w ruchu, lecz czasem zwyczajnie brakuje mi do tego motywacji. Nowy rok sprzyja postanowieniom, więc oto, co planuję: zamierzam zapisać się na siłownię, chodzić na basen i mieć większy kontakt z naturą. Co wyniknie z tych wszystkich założeń? Zobaczymy!

Życzę zatem, żeby udało się zrealizować plan, zwłaszcza, że na intensywnej pracy w teatrze nie kończą się Pani zawodowe zobowiązania. Czy „Na Wspólnej” to Pani kolejny „adres”?

Tak, na pewno. To serial, w którym gram już 14 lat, więc kawał czasu. Bardzo dobrze się tam czuję. Przyznaję, i tu wielkie ukłony dla produkcji,  że udział w tym konkretnym projekcie nie jest bardzo wyczerpujący ani czasochłonny. Widzom się wydaje, że skoro prawie codziennie jesteśmy u nich w domach, to cały czas musimy też być na planie. Na szczęście to tak nie wygląda. To są dwa, trzy czasem cztery dni zdjęciowe w miesiącu. Bardzo przyjemna praca, do której z wielką przyjemnością i radością wracam. Na plan i do ekipy, którą znam i lubię.

Na planie serialu „Na Wspólnej” (fot. TVN/Radek Orzeł)

Tych seriali jest trochę w Pani dorobku, mniej jest natomiast ról filmowych.  

Rzeczywiście nie otrzymuję jakiejś oszałamiającej liczby propozycji filmowych, ale nie czuję z tego powodu zawodowego niedosytu. Praca na planie filmowym i w serialu rządzi się całkiem innymi prawami. Do filmu trzeba się także zupełnie inaczej przygotowywać, bo rola, którą gramy jest zamkniętą całością. Wymaga większej koncentracji, skupienia no i oczywiście czasu.

Serial to taka płynąca rzeka. Dokąd zaprowadzi naszego bohatera, nie mamy pojęcia. Trochę jak w życiu, nigdy nie wiemy, co czeka za rogiem. Dzięki temu praca w serialu nie staje się nużąca, nie ma tu rutyny.

Marzy Pani, że świat filmu zaskoczy jeszcze jakąś ciekawą rolą?

Jest taki popularny serial „Grace i Frankie”, w którym jedną z tytułowych ról gra Jane Fonda. Wspaniała aktorka, która dziś ma 82 lata i cały czas jest aktywna zawodowo. Sama zresztą ten serial produkuje. Cieszy mnie, że tzw. show-biznes przestaje powoli udawać, że wszyscy są piękni i młodzi. Szczególnie, że ten nienaturalny pęd za młodością dotykał zawsze w pierwszej kolejności aktorki, czyli kobiety. Nic by się w tym względzie nie zmieniło, gdyby nie takie osobowości jak Jane Fonda, która pokazuje innym kobietom, że warto brać sprawy w swoje ręce niezależnie od wieku.

Mam wrażenie, że i u nas się to powoli zmienia. Zaczyna się taki twórczy czas dla kobiet w ogóle, więc myślę, że i dla tych starszych będą pojawiać się coraz liczniejsze propozycje. Także mimo tych moich 30 lat aktywności zawodowej, czekam spokojnie na to, co jeszcze przyniesie czas (śmiech).

(fot. mat. pras.)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *