Dla każdego pokolenia jej postawa to wyzwanie. Premiera „Antygony” w Ateneum
13 października, 2018
40 lat od wyboru Polaka na papieża. „Tajemnice Konklawe 1978” wreszcie ujawnione
16 października, 2018

„Wszystko jeszcze przede mną”. Jan Peszek w szczerej rozmowie o filmie i teatrze

Jan Peszek do Teatru Polskiego w Poznaniu wrócił za sprawą Jana Klaty (fot. Michał Szlaga)

Uwielbiany przez widzów za role filmowe i teatralne, Jan Peszek znów zachwyca na teatralnych deskach i kinowym ekranie. Za sprawą Jana Klaty po 37 latach wrócił do Teatru Polskiego w Poznaniu, gdzie wciela się w tytułową postać w spektaklu „Wielki Fryderyk”. Zagrał też rolę nieustannie imprezującego ojca w komedii „Juliusz” w reżyserii Aleksandra Pietrzaka. Portalowi Kultura wokół Nas mówi otwarcie, że „wszystko jeszcze przed nim i nie chce tracić ani chwili”.

Jak się wracało po 37 latach na teatralne deski Poznania?

Dziwnie, ponieważ miałem ambiwalentne wspomnienia. W 1981 roku pracowaliśmy w niezwykle trudnym okresie stanu wojennego, więc teatru nie dało się realizować. Po roku musieliśmy odejść z Poznania. Miałem to silnie w pamięci, a także poczucie, że ludzie z tego miasta bardziej reagują na muzykę niż na teatr.

Po latach okazało się, że się myliłem, ale to już zasługa reżysera – Jana Klaty, który za sprawą „Wielkiego Fryderyka” Adolfa Nowaczyńskiego zabrał głos w kwestiach szalenie ważnych i bolesnych, a dotyczących współczesnej Polski. Poznaniacy odnaleźli się w tym wspaniale, ponieważ szalenie wrażliwie reagują na wszystko, co dotyczy spraw polskich. Uwielbiam poznańską publiczność, ponieważ przez bite cztery i pół godziny towarzyszą aktorowi, chcą tego słuchać i na ogół są stojące owacje.

Jan Peszek w tytułowej roli w spektaklu „Wielki Fryderyk” w Teatrze Polskim w Poznaniu (fot. mat. pras.)

Z kolei w kinie możemy teraz Pana oglądać w komedii „Juliusz”. Jak się Pan odnalazł w filmie, w którym jest tyle samo śmiechu, co wzruszeń, przez co niektórzy krytycy określają go mianem „komedii bez zahamowań”?

Nie mam poczucia, żeby tam cokolwiek było bez zahamowań. Wydaje mi się, że wszystko co ludzkie, jest dozwolone. Oczywiście są sfery, w które nie warto się zapuszczać i które nie powinny być popularyzowane, ale ten film o tym nie mówi.

To petarda dobrego humoru, rodem ze stand-upu. To Panu odpowiada, Pana śmieszy?

Zabawne jest to, że nie śmieszy, natomiast bardzo mi odpowiada. Lubię, kiedy natura człowieka jest pokazywana w sposób niejednoznaczny, nie w formie jakiejś konwencji, że ma wzbudzać śmiech, a na ogół wcale nie jest zabawna. To ważne, ponieważ przekonanie widza jest obecnie trudniejsze, poprzeczka się coraz bardziej podnosi.

W „Juliuszu” wszystko mi się zgodziło, zarówno w scenariuszu, jak i w samej pracy na planie. Była szalenie spójna i sprzyjająca atmosfera, co mnie nawet trochę niepokoiło, bo jak jest tak fajnie, to potem efekt niekoniecznie może być ciekawy. Tu na szczęście nam się udało.

W filmie „Juliusz” aktor zagrał u boku Anny Smołowik, Wojciecha Mecwaldowskiego i Rafała Rutkowskiego (fot. mat. pras.)

Sam scenariusz, który stworzyli komicy sceny stand-upu, był dla Pana zaskoczeniem?

To prawda, bo pisały go osoby specjalizujące się w stand-upie, a tym razem zajęły się ludzką historią, dialogami i większą ilością bohaterów, czyli zjawiskiem, które w stand-upie nie występuje. Tam wchodzi kobieta albo mężczyzna i może mówić o wielu osobach, ale oni się nie pojawiają fizycznie na scenie. To spowodowało taki rodzaj dziwnej wibracji, nie pomijając faktu, że to jest naprawdę świetnie napisane. Od razu zwróciło moją uwagę, że nie jest banalne, infantylne, a także nie zmierza do odbiorcy z ciosem między oczy, że tu masz się śmiać, a tu zapłakać. Po prostu bardzo zawodowo i profesjonalnie napisane historia.

Jak to się robi, że choć gra Pan starszego wiekiem bohatera od postaci Wojciecha Mecwaldowskiego, to ma się wrażenie, że duchem jest Pan młodszy?

Nie wiem, jak się to robi. Myślę, że to się ma, albo się tego nie ma. Wojtek jest bardzo młody i jeśli w istocie jest tak, jak Pan mówi, to znaczy, że świetnie zagrał swoją rolę. Jeśli mam już coś powiedzieć o sobie, to trochę podobnie, jak mój bohater, nieustannie uwielbiam życie, otaczających mnie ludzi i wszystko co jeszcze przede mną. To wystarczający powód, żeby być aktywnym i nie tracić ani chwili.

(fot. mat. pras.)

Jak by Pan mógł jednym zdaniem zaprosić widzów na ten film?

Wydaje mi się, że „Juliusza” warto zobaczyć, bo jest inny.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *