„Prześwietlenie”, czyli najnowszy film Cristiana Mungiu (fot. mat. pras.)
Jeśli poprzednie filmy mistrza stawiania społecznych diagnoz – Cristiana Mungiu, m.in. „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni”, „Egzamin” były utworami kameralnymi, to „Prześwietlenie” jest symfonią rozpisaną na wiolonczelę, niedźwiedzie, kilka narodowości, pokłócony chór i temat muzyczny ze „Spragnionych miłości”. To niekoniecznie malownicza pocztówka z Transylwanii – miejsca, które opuściło wiele rodaków, a obcy nie są mile widziani. Jednym z wielu wątków, które splatają się w „Prześwietleniu” jest historia trudnej miłości – do rodziny, ojczyzny, dawnej ukochanej. Do legendy przeszła nakręcona w jednym ujęciu 17-minutowa scena, w której zabiera głos 26 osób. Z tłumu reżyser wyławia jednak kilkoro bohaterów, służących za przewodników po tej straszno-śmiesznej, cierpkiej, boleśnie realistycznej i zarazem oferującej przebłyski metafizyki opowieści o globalizacji, kryzysie męskości, kompleksach i nacjonalizmie. Film miał swoją premierę w Konkursie Głównym ubiegłorocznego festiwalu w Cannes, a także był prezentowany na Warszawskim Festiwalu Filmowym.
Akcja filmu rozgrywa się w transylwańskiej miejscowości pełnej cichych uprzedzeń i zadawnionych urazów, które eksplodują wraz z pojawieniem się w tutejszej piekarni nowych pracowników: emigrantów ze Sri Lanki. Ksenofobia to chleb powszedni w regionie zamieszkanym przez kilka narodowości, więc wspólny wróg może okazać się użyteczny.
Ten motyw to tylko jeden z wielu wątków, które się tutaj splatają. Miłość, dziecięca trauma, komiczny eko-aktywizm, wrażliwe męskie ego – to wszystko tworzy wschodnioeuropejski gordyjski węzeł. Wszyscy w nim dzisiaj tkwimy, nie umiejąc go ani przeciąć, ani rozwiązać.