Jesteśmy po premierze muzodramu z piosenkami Sinéad O’Connor w Teatrze WARSawy. Skąd pomysł na taką formę spektaklu?
Wszystko zaczęło się od tego, że Pola Mikołajczyk, wspaniała tłumaczka, zapytała mnie, czy nie chciałabym, żeby czegoś dla mnie przetłumaczyła. Zastanawiałam się, jaki to mógłby być tekst i zapytałam Adama Sajnuka, kogo jeszcze nikt w Polsce nie wystawiał. Wskazał na Sinéad O’Connor, czym bardzo mnie zaskoczył, ponieważ nie widziałam się w tej roli. Gdy zaczęłam zapoznawać się z jej twórczością okazało się, że nie są to tylko hity, takie jak „Nothing compares to you”. Zresztą tego utworu nie ma w naszym spektaklu. Większość pochodzi z płyty „Universal Mother”, na której śpiewa ona o macierzyństwie i trudnych relacjach męsko-damskich, również tych z rodzicami.
Początkowy zamysł był więc taki, by był to spektakl tylko o Sinéad, jej piosenki oraz kilka monologów opowiadających biografię artystki. Wówczas wpadł nam w ręce tekst Roberta Doyle’a – „Kobieta, która wpadała na drzwi”. Okazało się, że tak niesamowicie koresponduje z historiami, które opowiada Sinéad w swoich piosenkach, że nie można było tego zrobić inaczej.
Bohaterką jest 40-letnia Paula Spencer, wdowa, matka czwórki dzieci, kobieta po niewyobrażalnych wręcz przejściach…
Jak uczyłam się tego tekstu, to cały czas się dziwiłam, jak można podnieść się z takich rzeczy. Ta kobieta doświadczyła wszystkiego, co najgorsze: alkoholizmu, ale przede wszystkim bicia przez męża, od którego była uzależniona. Myślę, że to, co tak naprawdę pozwalało jej się podnosić po upadkach i przetrwać momenty załamania, to wola życia, ale i ogromna wiara w miłość oraz poczucie humoru. Paula na szczęście w całej tej historii ma bardzo dużo dystansu do życia i to jest ta jedna z tych cech, dla których możemy ją lubić.
Nie tylko nie umiała poradzić sobie z mężem-oprawcą, ale wręcz cały czas go kochała.
To prosta kobieta, która z założenia wiedziała, że nauka to nie jest coś, o co jej w życiu chodzi. Dobrze się z tym czuje, że skończyła edukację na trzeciej klasie technikum, czyli tzw. małej maturze irlandzkiej. Zawodowo jest sprzątaczką, ale ma w sobie rodzaj inteligencji i zupełnie nietypowy zmysł obserwatorski. Dostrzega rzeczy, których normalni ludzie nie zauważają i potrafi się nad nimi zastanawiać.
Rzeczywiście nieprawdopodobne jest to, że o człowieku, który ją katował, bo nie można tego nazwać tylko biciem, mówi że go kochała, kiedy jej nie bił, wtedy gdy wracał z pracy i się do niej uśmiechał, ale również jak wyrzucała go w domu. Za każdym razem go kochała i powtarzała że „czeka na cios tak samo, jak czeka na uśmiech”.
Przemoc w rodzinie to nie jest temat obcy również w Polsce. Ten spektakl ma dawać nadzieję?
On musi dawać nadzieję. Jest obrazem kobiety, która podniosła się ze strasznej patologii. Sama bohaterka na początku spektaklu mówi, że „zdarzały się momenty w życiu, kiedy moje dzieci nie miały co jeść” i to właśnie dla nich „musiała zmyć krew z twarzy i podnieść się”. Tak sobie to życie ułożyła, ale dodaje, że „jak już dzieci dorosną, to ona się schowa w pudełku i zniknie”. Myślę, że naprawdę jest przykładem, że można się podnieść ze wszystkiego.