Rekordowe „Boże Ciało” najlepszym filmem! Zobaczcie wszystkich laureatów Orłów 2020
2 marca, 2020
Światowy hit powraca po raz piąty. „Jesus Christ Superstar” w Teatrze Rampa
5 marca, 2020

„Bez tego w ogóle sobie nie wyobrażam życia”. Piotr Machalica o teatrze, muzyce i…

Piotr Machalica w roli inspektora śledczego na deskach Och-Teatru (fot. Robert Jaworski)

Od ponad 40 lat gra w teatrze, filmie i telewizji, a także śpiewa i koncertuje. Piotr Machalica to prawdziwy człowiek orkiestra, którego pasja do muzyki i szacunek, jakim darzy takich twórców, jak Wojciech Młynarski czy Jonasz Kofta, zostały docenione w postaci nominacji do Fryderyków w kategorii Muzyka Poetycka za płytę „Mój ulubiony Młynarski”. – Starałem się unikać szlagierów, bo oprócz tego, że Wojciech Młynarski sam pisał tak, jak już nikt nie pisze, to jeszcze tworzył świetne tłumaczenia. To jest coś, bez czego w ogóle sobie nie wyobrażam życia – deklaruje artysta. Na co dzień można go oglądać na teatralnej scenie w warszawskim Och-Teatrze, m.in. w nowej sztuce „Lily”. – Mamy tam naprawdę dużo zabawnych momentów. To zatem ani farsa, ani czysta komedia, tylko właśnie komedia kryminalna – podkreśla aktor. Portalowi Kultura wokół Nas opowiedział o współpracy z Krystyną Jandą, muzycznym hołdzie składanym Młynarskiemu czy Kofcie, a także czy nadal tęskni za filmem.

Premierowa sztuka „Lily” w Och-Teatrze to komedia kryminalna, ale co w tej inscenizacji dominuje: komedia czy jednak kryminał?

To jest fantastycznie wyważone. Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że zagmatwany wątek kryminalny jest dominujący, ale tak nie jest. Mamy tam naprawdę dużo zabawnych momentów. Anglicy są specjalistami w pisaniu takich rzeczy. To zatem ani farsa, ani czysta komedia, tylko właśnie komedia kryminalna.

Polacy są rozkochani w kryminałach, więc trafiacie na podatny grunt.

To już kwestia wyborów Krystyny Jandy, która od lat bardzo pieczołowicie dobiera repertuar. Ma do dyspozycji dwie sceny: Teatru Polonia i Och-Teatru, w tym drugim jest właśnie taki lżejszy repertuar. Wiem, że w tym przypadku bardzo długo szukała sztuki, którą chciałaby nie tylko wystawić, ale jeszcze wyreżyserować i zagrać w niej główną rolę.

Sama mówi, że lubi taką podwójną rolę, bo czuje się lepiej, gdy może na bieżąco reagować ze sceny. A jak ta współpraca wygląda z Pana perspektywy?

Nie wyobrażam sobie reżysera, który by się nie angażował, a Krystyna robi to jeszcze bardzo emocjonalnie. Od lat pracujemy razem, począwszy od Teatru Powszechnego, gdzie dużo graliśmy ze sobą, ale wtedy jeszcze nie reżyserowała. To, co mnie u niej absolutnie zachwyca to to, że bardzo dobrze wie, czego chce. To wcale nie jest częste, bo są reżyserzy, którzy dopiero „szukają” w trakcie pracy. Ona doskonale wie, jak kreślić postaci, jak to ma wszystko wyglądać. Dla aktorów to niezwykle pomocne.

Piotr Machalica i Krystyna Janda na deskach Och-Teatru (fot. Robert Jaworski)

To nie pierwszy raz, gdy gra Pan na scenie Och-Teatru.

Nie, jestem tutaj w kilku tytułach, w „Weekendzie z R.”, który zagraliśmy kilkaset razy, w „Przedstawieniu świątecznym w Szpitalu św. Andrzeja” oraz w spektaklu „Casa Valentina”. Wiele lat temu zrobiliśmy jeszcze sztukę „Koza, albo kim jest Sylwia”, którą potem przeniesiono do Teatru Polonia. Tam także grałem w kilku tytułach.

A jak podoba się Panu specyfika tej sceny na dwie strony?

To jest super i sprawdza się fantastyczne w każdym spektaklu. Uwielbiam grać na scenie Och-Teatru.

Wszystkie postaci w sztuce „Lily” są bardzo wyraziste, a jaki jest grany przez Pana Inspektor?

On jest tym bardziej wyrazisty, choć w zasadzie ma jeden wymiar, ponieważ jest inspektorem dochodzeniowym, kryminalnym. W tej sztuce przytrafiły mu się dwie rzeczy: jest bardzo poważnie przeziębiony, źle się czuje, ma gorączkę, a po drugie spotyka swoją dawną znajomą. Ta bynajmniej nie ułatwia mu życia ani pracy, chociaż, kto wie, może okaże się pomocna. Tak czy inaczej, nie może z tą kobietą wytrzymać, mimo że jest ona jedynym świadkiem morderstwa. Do tego dochodzi jeszcze taka kwestia, że jak znali się te 30 lat temu, to…

Mieli się ku sobie?

Tak, można tak powiedzieć.

Piotr Machalica w spektaklu „Casa Valentina” (fot. mat. pras.)

Z kolei już 14. marca gala wręczenia Fryderyków, do których jest Pan nominowany za płytę „Mój ulubiony Młynarski”.

Moje zaskoczenie jest ogromne, a z drugiej strony czuję się bardzo zaszczycony, że płyta, którą wydałem, została zauważona. A do tego w kategorii Muzyka Poetycka znalazłem się w znakomitym towarzystwie. Bardzo się cieszę z tej nominacji.

I ze spokojem czeka Pan na werdykt.

Już sama nominacja jest dla mnie czymś absolutnie fantastycznym.

Płyta została dostrzeżona nie tylko przez tych, którzy ją nominowali, ale także przez publiczność. A czym jest dla Pana?

Najpierw zrobiliśmy koncert, a potem pomyślałem, że fajnie by było te aranżacje i instrumentalizacje zarejestrować. Pracowaliśmy nad nimi wspólnie z zespołem: Krzysztofem Niedźwieckim, Pawłem Surmanem i Michałem Walczakiem, który objął pieczę nad aranżacjami. Wojciech Młynarski śpiewał albo z samym fortepianem, albo z kwartetem i większym składem, ale nigdy na dwie gitary, trąbkę i akordeon. Sama płyta to taka moja pamiątka po Wojtku, który towarzyszy mi w życiu od zawsze. Najpierw była jego twórczość, a potem również on sam, bo zdarzało nam się pracować razem. Znam jego teksty, a napisał ich bardzo dużo, od bardzo wielu lat, bo zacząłem go słuchać, gdy miałem 10 lat. Teraz szykujemy się, żeby zrobić drugi koncert, z trochę innymi piosenkami.

Na tej płycie zresztą starałem się unikać szlagierów, bo oprócz tego, że Wojciech Młynarski sam pisał tak, jak już nikt nie pisze, to jeszcze tworzył świetne tłumaczenia: Jacquesa Brela, Władimira Wysockiego, Georgesa Brassensa czy Paulo Conte. To jest coś, bez czego w ogóle sobie nie wyobrażam życia. Bez jego tekstów, tak mądrych, które mają w sobie tyle dystansu, ironii. On swoje postrzeganie świata umieszczał w takich krótkich historiach. To był po prostu geniusz.

(fot. Jacek Poremba)

Drugim artystą, którego Pan sobie wybrał jest Jonasz Kofta.

Po niego sięgnąłem, ponieważ uważam, że nie wolno nam o nim zapomnieć. Jonasz był pierwszy, który powędrował sobie z tego świata, miał zaledwie 46 lat. Ukazała się właśnie jego biografia, ale to zupełnie inna postać niż Młynarski, choć trzymali się razem. Pamiętam taki słynny koncert, który odbył się w Opolu w 1976 roku, zatytułowany „Nastroje, nas troje”. Wzięli w nim udział Agnieszka Osiecka, Jonasz i Wojtek.

Twórczość Kofty, poza tekstami, które pisał dla piosenkarek oraz piosenkarzy i kabaretowymi rzeczami, w których czuł się świetnie, to jest czysta poezja. Jakby się temu przyjrzeć, to dotyczy takich podstawowych rzeczy, jak miłość spełniona lub niespełniona, udana czy nieudana. Opowiadał o tym, o czym na co dzień nie myślimy. Dlatego Jonaszowi też składam hołd, chociaż, jak mawiała Wisława Szymborska, „poezja nie uratuje świata, bo ci, co czynią zło, nie czytają wierszy”. Ale uważam, że pomimo, że jest to niszowe i ludzie wydawałoby się coraz rzadziej sięgają po poezję, trzeba do niej wracać. Zresztą publiczność, która przychodzi na nasze koncerty, czy to z piosenkami Młynarskiego, których zagraliśmy ponad sto, czy właśnie na program „Kofta. Jakoś leci”, wypełnia sale i daje wyraz temu, jak bardzo potrzebuje tej poezji i jak wielką radość sprawia jej twórczość tych poetów.

Czy z materiałem z recitalu poświęconego twórczości Jonasza Kofty też zostanie wydana płyta?

Na razie nie, może kiedyś. Póki co, nie mam takich planów.

Katarzyna Herman i Piotr Machalica w spektaklu „Czworo do poprawki” (fot. mat. pras.)

Muzyka jest z Panem w teatrze również w spektaklu komediowym „Czworo do poprawki”, w którym wciela się Pan w postać muzyka.

Dużo jeździmy z tym tytułem i uważam, że to świetny tekst, który bardzo się udał Cezaremu Harasimowiczowi. Fajnie się to gra, a ludzie super reagują. Jest zabawnie, ale też poruszająco. Z finału tego spektaklu można zrozumieć i zabrać ze sobą coś więcej.

Słyszałem, że podobno wciąż czeka Pan na dużą rolę w filmie.

Rzeczywiście, tak gdzieś chlapnąłem w jakimś wywiadzie (śmiech). Gdy byłem młody,  bardzo dużo grałem w filmach, sporo także w teatrze telewizji. Bywa, że tęskni mi się za tym i chętnie coś bym zagrał. Szczęśliwie udaje mi się czasem spotkać na planie z fenomenalnymi ludźmi, ostatnio był to spektakl teatru telewizji pt. „Paradiso” autorstwa i w reżyserii Andrzej Strzeleckiego, ostatnio za ten spektakl nagrodzonego. Nie zastanawiałem się ani chwili, to była wielka przyjemność. Zdarzają się też tak interesujące przygody, jak choćby „Legendy Polskie Allegro” w reżyserii Tomasza Bagińskiego. Jestem otwarty na to, co przyniesie przyszłość.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *