Fragmenty książki
„Z ulicy cię wziąłem i kiedy odejdziesz, na ulicę wrócisz” – powiedział jej Marek dwa dni wcześniej, a ona myśli o tym nieustannie. Stoi na przystanku pod Bagatelą, czeka na czwórkę. Wietrznie, deszczowo. Rozkłada parasol, zapala papierosa. Pierwsza połowa lat osiemdziesiątych, Kraków sprany z kolorów. Tramwaje spóźnione, ludzie bez uśmiechu. Boi się, że zostanie samotną kobietą? Samotną matką? Co z czułością? Co z pieniędzmi? Boi się jednak także rutyny, tego, że przyćmi każdą radość. List do starszej siostry Ani, w domu zwanej Hanią, kończy życzeniem skierowanym trochę też do siebie: „Abyś się nigdy nie nudziła”. W tym samym liście są akapity poświęcone życiu wewnętrznemu: „Różne układy sprawiają, że co sekunda to w dół, to w górę, huśtawka uczuciowa, a co za tym idzie – rozkład psychiczny i fizyczny. Tęsknię bardzo za moim ukochanym, który od pół roku jest na stypendium w NRF, i nie mogę sobie z tym poradzić. (…) Dzieci rosną, są śliczne, mądre i prawie grzeczne, ale i to mnie nie cieszy. Taką mam francowatą naturę. (…) Ale co? Maanam jako grupa rozwija się wspaniale, wszędzie, gdzie jesteśmy, entuzjazm. Ale bez prawdziwej miłości nie ma szczęścia”. Tłuste lata jeszcze nie wychudły. Trasa za trasą, koncert za koncertem. Płyty, radio, telewizja. Polska i zagranica. Kalejdoskop miejsc, tysiące twarzy. Scena, bisy, fani. Noce poza domem. Przed Korą odsłania się rewers sukcesu: egzystencjalna pustka. Chroniczny brak czasu, nadmiar wrażeń. Rozlatujące się małżeństwo, romanse bez perspektyw. Bezsenność, zmęczenie. Jest skołowana. Ma niewiele ponad trzydzieści lat. Na scenie czuje się mocna, poza nią – słaba. Boi się także i tego, że podzieli los rodziców i braci. Że zostanie z niczym.
(…)
Wiklinowe łóżeczko stanie pod oknem. Ania dla siostry wymyśli imię: Aleksandra. Tata do urzędu stanu cywilnego pójdzie na rauszu. Promile zamącą świadomość, córkę zarejestruje jako Olgę, nie Aleksandrę. Potem Kora będzie używać dwóch imion: Olga Aleksandra. W przeglądanych przeze mnie dokumentach w kwestii imion panuje pełna dowolność, raz jest napisane Olga, innym razem Aleksandra. W Wikipedii: Olga Aleksandra. Olga Aleksandra Ostrowska – brzmi dostojnie. Imię daje sporo możliwości zdrobnień: Ola, Olcia, Olusia, Oleńka. Mama i tata mówią: Ciucia – to stare słowo oznaczające szczenię albo prosiątko. Korą zostanie, gdy będzie mieć szesnaście lat.
(…)
Kora jest czułą matką. I złaknioną towarzystwa innych matek. Z Małgorzatą Ostaszewską i Joanną Braun spędzają wakacje w Leńczach. Trzy atrakcyjne kobiety na leżakach, ich dzieci biegające po łące. Kręcąca się w pobliżu gospodyni narzeka, że przyszła godzina dojenia krowy, że narobi się, że to ciężka robota, że bolą ją krzyże… Kora odruchowo: „A cóż to takiego doić krowę?”. Sprytna gospodyni podpuści letniczkę, by w takim razie ją wyręczyła. Kory nie trzeba namawiać, wstaje i w bikini rusza do obory. Za kwadrans przynosi wiadro pełne ciepłego i lekko spienionego mleka. Powie, że nauczyła się doić krowy jako dziewczyna w czasie wakacji u krewnych w Przyłęku. Kora dba, by Mateusz różnił się od rówieśników – by od dziecka miał wdrukowane, że nie warto zlewać się z tłumem. Zapuszcza synkowi włosy, szyje specjalne ubrania. Jedno nadaje czterolatkowi wyjątkowy sznyt – brązowe, z pomarańczowymi wstawkami, dziergane na drutach. W 1975 roku spędzą wakacje w Grecji: Marek, Mateusz, Kora w drugiej ciąży i grupa znajomych, w tym Ginevra z Angelem, jej narzeczonym. Jeżdżą stopem. Śpią w ogrodzie botanicznym, na plażach, w kozich domkach. Grecja wtedy jest jeszcze pierwotna, surowa, dzika, bez biur podróży i turystów. Kora śpiewa na plażach Zachodźże, słoneczko, a Ginevra zbiera pieniądze do kapelusza. W miejscowości Falasarna mieszkają w grotach. Jajka gotują w gorącym piasku. Potem ruszają do Włoch. Zatrzymają się nad Adriatykiem. Mateusz obserwuje w kamiennych studzienkach kolorowe rybki. Ciepłe morze, lazur nieba, pokrzykujące mewy – południowa sielanka.
(…)
Kora jeszcze przed Opolem przestaje wyglądać jak hipiska. Zrzuca powłóczyste szaty, długie włosy ścina na rekruta (tuż po występie na pikniku w Lubaniu), inspirowana fryzurami Poly Styrene robi się na chłopczycę. W osłupienie wprawi tym Mariusza Waltera, reżysera koncertu, który wokalistkę Maanamu ujrzy w zakupionej w komisie koszulce – różowej, na niteczkach, przypominającej halkę, niemal odsłaniającej piersi. Walter mówi: „Chcesz w tym wystąpić? To niemożliwe”. Maanam zagra na dwóch koncertach: Rock w Opolu oraz Mikrofon i Ekran. Podczas pierwszego Kora jest w obcisłych spodniach, zielonej bluzce (na polecenie Waltera podrzuconej przez scenografkę), fioletowych mitynkach, sofixach na niewielkich koturnach (również od scenografki), na drugim dodaje do tego mocny akcent: białą marynarkę. I przeistacza się w dziwną istotę. Porusza się lekko, ale też pewnie. Męsko i kobieco. Dynamicznie i zmysłowo. Robi to zupełnie inaczej niż znane z tej sceny w latach siedemdziesiątych wokalistki – wznoszące oczy ku niebu i rozkładające ręce w gestach otwarcia, przyjęcia świata, miłości, domu. Ciałem, ubiorem, głosem, zachowaniem Kora zakwestionuje śliczne matrony, grzeczne kobietki, słodkie panienki. Wyśpiewane i wykrzyczane Boskie Buenos, które publiczność odbiera jako manifest na temat podróżowania, wołanie o jego swobodę w kraju, w którym tysiące Polaków najpierw składają wniosek o paszport, a potem stoją po jego odbiór (jeśli go dostaną) w bezkresnych kolejkach. Żądzą pieniądza rzuca rękawicę skorumpowanej władzy, ale też obywatelom, dla których ważniejsze jest „mieć” niż „być”, skupiającym się na bitwie o talony na samochód, o boazerię do przedpokoju, o kafelki do łazienki. Kamila ciągnie w stronę sztuki – zajmuje się rzeźbą, tworząc głównie w drewnie i metalu, i malarstwem, używając akrylu i gwaszu. I zaczyna współpracować z Maanamem. Kora śpiewa wiersze Sipowicza – Jest taka pora, Derwisz, Odlot. W trakcie koncertów Kamil tworzy „makijaż świetlny”: na ubranych na biało Korze, Porterze, Jackowskim w rytm muzyki wyświetla kolorowe slajdy między innymi z malarstwem Hieronima Boscha i ilustracjami do baśni braci Grimm. Wszyscy razem chodzą na tak zwane kominki, czyli przesiadują u znajomych. Jeśli mają telewizor, ogląda się Misia Yogi, jeśli sprzęt grający, słucha się Patti Smith. W 1975 roku Kamil dołączy w greckiej Chani do Kory i Marka spędzających tam wakacje, chce być jak najbliżej ukochanej. I pomaga zajmować się jej i Marka synem – bierze Mateusza na barana i pływają w ciepłym morzu. Za pięć lat Kamil pojedzie tam sam z Korą.
O autorce
Katarzyna Kubisiowska to dziennikarka „Tygodnika Powszechnego”, biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej i Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i zbioru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”.