Międzynarodowe święto muzyki w stolicy. 18. Festiwal Muzyczny „Chopin i jego Europa”
14 sierpnia, 2022
„Oblicza Warszawy. Od placu Defilad do placu Konesera”. Nowa wystawa na Pradze
17 sierpnia, 2022

Opowieść o miłościach Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Powieść „Szklane ptaki”

Miłość i śmierć na trzy serca w nowej książce Katarzyny Zyskowskiej (fot. mat. pras.)

Co czuła Barbara zamknięta w trzydziestometrowym mieszkaniu z zaborczą matką Baczyńskiego? Jaką tajemnicę skrywała ta zapomniana przez potomnych kobieta? Co łączyło młodego poetę z Jarosławem Iwaszkiewiczem i Jerzym Andrzejewskim? I czy ten genialny chłopak naprawdę musiał zginąć w powstaniu warszawskim? „Szklane ptaki” to zmysłowa, rozpisana na trzy głosy powieść biograficzna o Krzysztofie Kamilu Baczyńskim, jakiego dotąd nie znaliśmy. Autorka Katarzyna Zyskowska spędziła długie godziny w archiwach, by od podszewki poznać losy niezwykłego trójkąta. W swej powieści po raz pierwszy oddaje głos trojgu Baczyńskim: Krzysztofowi, jego matce Stefanii i ukochanej żonie Basi – by sami opowiedzieli historię tej pięknej i tragicznej miłości.

Drobna twarz, mlecznobiała szyja, kasztanowy warkocz… Jej skóra pachnie miodem i pomarańczami, kiedy on szepcze jej do ucha: „Nie mogę dać ci, Basiu, nic oprócz siebie”. Po czterech dniach od pierwszego spotkania są już zaręczeni. Ale choć Krzysztof kocha Basię, jak tylko poeta kochać potrafi, połowa jego serca jest na zawsze zajęta.

„Poruszająca, opowiedziana przepięknym językiem historia miłości Baczyńskiego i Basi oraz ich konfliktu z matką poety. Sam chciałem kiedyś napisać coś podobnego. Na szczęście Zyskowska poradziła sobie lepiej” – podkreśla Łukasz Orbitowski. „Ta książka przypomina, że w życiu Baczyńskiego była nie tylko wojna, ale i miłość. I to jaka! Jedna z tych, których nie zapomnicie. Po tej lekturze na pewno” – pisze Justyna Suchecka.

Zdjęcie ślubne Baczyńskich (fot. mat. pras.)

Fragment książki

Krzych i tamta składają przysięgę i wymieniają się obrączkami – a zatem koniec. Nie mam już syna. Wszystko przepadło. Patrzę na Jezusa, który wisi na krzyżu przy wejściu do bocznej nawy. Patrzę na jego przebity włócznią, krwawiący bok, ściśniętą męką twarz. W tej chwili czuję w sobie podobny ból. Przełykam łzy. I widzę, mimo dzielącej mnie od ołtarza odległości, jak Andrzejewski też je przełyka. Podejrzewam, że ten ślub to pogrzeb jego własnych ukrytych pragnień. Od jakiegoś czasu domyślam się, że kocha Krzycha, chociaż ja istoty takiej miłości nie rozumiem, a i w jego życiu z pozoru wszystko się jakby układa: jest ta cała Maria…

Organy grają. Drapczyński co chwilę unosi okulary, by ukradkiem przetrzeć oczy, jego żona, wystrojona ostentacyjnie jak na bal, wcale się nie krygując, pochlipuje donośnie. W przeciwieństwie do mnie chyba płacze ze szczęścia.

Patrzę na to widowisko ze smutkiem, zaciskając drżące dłonie na czarnej żorżecie sukienki; tak, mam na sobie tę samą sukienkę, w której przed trzema laty pochowałam Stacha, i nie obchodzi mnie, co sobie ludzie pomyślą ani czy to wypada. Czerń odzwierciedla mój dzisiejszy stan ducha.

– Pani Stefanio, pani nie płacze, przecież to nie pogrzeb, tylko ślub. Zyskuje pani córkę – szepcze mi do ucha panna Perzyńska. – Straciłam syna w tym momencie. Nie mam nikogo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *