Vincent van Gogh to bez wątpienia jeden z najważniejszych malarzy w historii. Choć za życia udało mu się sprzedać tylko dwa obrazy, to dzisiaj uznawany jest za prekursora sztuki nowoczesnej. – Zawsze podobało mi się, jak dokumentował otaczającą go rzeczywistość: najbliższych, listonosza, a także przedmioty: buty, kwiaty w wazonie czy talerz z obiadem. Z tego wszystkiego wyłania się bardzo intymny portret człowieka – zauważa reżyserka Dorota Kobiela.
Dopełnieniem wiedzy na jego temat są listy, które pisał do rodziny. – Praca przy filmie zmusiła mnie do głębszego poznania zarówno jego malarstwa, jak i osobowości. Na początku produkcji wykonywałem „storyboardy”, co wiązało się z czytaniem scenariusza oraz listów, które są chyba najlepszym źródłem do poznania van Gogha – podkreśla Armusiewicz.
Jedyny taki film animowany
Właśnie zagadkę tajemniczego listu, napisanego przez malarza do swojego brata, stara się rozwiązać Armand Roulin (w tej roli Douglas Booth), główny bohater „Twojego Vincenta”. Akcja filmu dzieje się pod koniec XIX wieku i jest to zarazem wciągająca historia kryminalna, mająca na celu odkrycie prawdy na temat okoliczności śmierci van Gogha. Roulin musi nie tylko porozmawiać z osobami, które znały malarza, ale także poznać jego niezwykłą twórczość.
Za sprawą autorów filmu, którzy zdecydowali się na zastosowanie zupełnie unikalnej formy wizualnej, obrazy artysty, a także jego losy staną się bliższe milionom widzów na całym świecie. „Twój Vincent” jest bowiem pierwszym w historii pełnometrażowym filmem animowanym, który został namalowany farbami olejnymi. Dzieło składa się z 65 tysięcy klatek, z których każda jest obrazem, przy których tworzeniu pracowało ponad stu malarzy. – Ostatecznie nad filmem pracowało 65 malarzy z Polski i 60 z zagranicy, m.in. z Indii, Japonii, Australii czy Meksyku – wylicza Kobiela.
Wieloetapowa selekcja malarzy
Pierwotnie twórcy mieli nadzieję, że cały film namaluje około 20 malarzy, ale szybko okazało się, że pracy jest tak dużo, że zdecydowano się na dodatkową rekrutację. – Przyszło ponad pięć tysięcy zgłoszeń – podkreśla reżyserka. Jednym z zaangażowanych do projektu artystów był Bartosz Armusiewicz, który o projekcie dowiedział się z artykułu w gazecie. – Była informacja, że poszukują malarzy do pracy przy filmie i nie wymagają doświadczenia w branży filmowej. Uznałem, że warto spróbować – wspomina.
Następnie zaproszono go na 3-dniowe testy malarsko-animacyjne, podczas których trzeba było namalować kopie obrazów Van Gogha, portrety i pejzaże. Kolejnym zadaniem, po krótkim instruktarzu obsługi stanowiska animacyjnego, było zrobienie kilku klatek animacji. Tych, którzy przeszli pozytywną weryfikację czekało następnie 6-tygodniowe szkolenie z animacji i kolejna selekcja. – Nie każdy, kto był świetnym malarzem dobrze czuł się w animacji, a to było jedno z kryteriów, które decydowało – zauważa Armusiewicz.
Zamknięci w pojedynczych pracowniach
Samą pracę przy filmie rozpoczął on w połowie lipca 2014 roku od tworzenia tzw. klatek kluczowych, czyli obrazów stanowiących wzór dla poszczególnych ujęć, gdzie określona była stylistyka obrazu oraz ilość i rodzaj użytych kolorów. – Zdefiniowanie kolorów było istotne, żeby postać lub tło przez całe ujęcie trzymały się jednej tonacji – tłumaczy malarz. Główne studio mieściło się w Gdańskim Centrum Naukowo-Technologicznym, gdzie wzdłuż kilku długich korytarzy rozmieszczono zabudowane pokoiki, a w każdym z nich jeden człowiek pracował nad swoim kawałkiem filmu.
Z kolei w studio filmowym Three Mills w Londynie nagrywane były sceny z aktorami na tle scenografii lub tzw. green boxa, a następnie po odpowiedniej obróbce trafiały na stanowisko animacyjne. Film był animowany w technice rotoskopii, czyli wcześniej zarejestrowany materiał był klatka po klatce przemalowany w stylu Van Gogha lub czarno-białym. – Właściwie malowaliśmy co drugą klatkę, a film odtwarzany jest z szybkością 24 klatek na sekundę – wyjaśnia Bartosz Armusiewicz. Całość animacji gotowa była pod koniec 2016 roku, a kolejne kilka miesięcy zajęły prace przy postprodukcji.
Triumfy na całym świecie
Armusiewicz pytany o to, co było najtrudniejszego w tej pracy, ma problem z jednoznaczną odpowiedzią. – Trudno było zmienić sposób myślenia z perspektywy malarza, który kończy obraz i wiesza go na ścianie na takie, że po namalowaniu i zrobieniu zdjęcia trzeba było szpachlą wszystko zetrzeć i malować od nowa prawie to samo – przyznaje. Z drugiej strony dużą satysfakcję przyniósł mu efekt końcowy w postaci gotowego filmu. – Móc zobaczyć, jak obrazy nad którymi ślęczałem całymi dniami, migają po sobie niemal niezauważalnie, jak tworzą całość z głosami aktorów i świetną muzyką, to robi wrażenie za każdym razem, kiedy to oglądam – podkreśla.
Kilkuletnia praca wielu osób opłaciła się, ponieważ „Twój Vincent” od polskiej premiery 6 października 2017 roku święci triumfy, nie tylko w naszym kraju. Nad Wisłą obejrzało go już ponad 350 tysięcy widzów i zarobił 1,5 miliona dolarów. Bardziej imponujące kwoty wpływają jednak do budżetu produkcji z Ameryki Północnej (prawie 6 mln), Chinach (2,7 mln), Korei Południowej (ponad 2 mln), Wielkiej Brytanii (1,2 mln) czy Włoch (2 mln). To czyni go już najbardziej kasowym polskim filmem, a to jeszcze nie koniec, ponieważ prawa do wyświetlania tego obrazu kupiono już w ponad 130 krajach.