Reżyser „Ciemno, prawie noc” Borys Lankosz i autorka książki Joanna Bator uważają, że bez Magdaleny Cieleckiej film by nie powstał. A Pani miała wątpliwości, żeby w nim zagrać?
Wątpliwości aktorskich nie miałam, bo nie często zdarza się taka rola, jeszcze oparta na pierwowzorze literackim. To jest zawsze dobry start i gwarant pewnej jakości. Jeśli były wątpliwości, to zanim jeszcze przeczytałam scenariusz. Dotyczyły tego, jak taką książkę przenieść na ekran. Jasne było to, że trzeba będzie wiele wyciąć i z wielu wątków zrezygnować. Wobec tego, co zostanie i jaką właściwie historię opowiemy w filmie. Ta zawarta w książce jest bowiem bardzo bogata i wielowątkowa, właściwie szkatułkowa.
Żal było wątków, których zabrakło?
Trochę tak, ale to jest takie myślenie czytelnicze. Na pewno fani tej książki, oglądając nasz film, będą mieć tego rodzaju deficyty. Żeby temu zapobiec trzeba by było zrobić serial i to wieloodcinkowy. Miałam więc swoje żale, że czegoś nie ma, a taka pierwsza rzecz, która przychodzi mi do głowy to, że w filmie nie jest jasno powiedziane, że Alicja Tabor nie chciała przyjechać do Wałbrzycha, żeby zrobić ten reportaż. W książce to jest bardzo wyraźne, co mocno ustawia kontekst jej przyjazdu.
W czym Pani zdaniem tkwi siła powieści Joanny Bator?
W tej chwili już tak dobrze nie pamiętam, bo film przysłonił mi literaturę. Czytałam tę książkę w momencie, kiedy ona wyszła. Potem poczytywałam ją w trakcie zdjęć, ale pamiętam, że od razu poczułam, że to filmowy materiał. Bardzo szybko te obrazy zaczęły pracować w mojej głowie i układały się w sekwencje filmowe. Oczywiście jeszcze wtedy nie wiedziałam, że powstanie z tego film i to ze mną, ale widziałam ten potencjał.
Z kolei sama książka mnie przeraziła, wchłonęła i wessała w mroki, które opisała autorka. Co ciekawe uważam, że jest jeszcze bardziej aktualna niż była w 2012 roku. Okazuje się, że wiele wątków było profetyczne, jak choćby język nienawiści czy problem molestowania dzieci i pedofilii w ogóle, o którym teraz żywo dyskutujemy. Siedem lat temu problem wzajemnej agresji nie był jeszcze tak wyrazisty, jak jest dzisiaj.
Czyli jako społeczeństwo podążamy złą drogą?
Myślę, że jesteśmy dopiero na początku tej drogi.
Kwintesencją piekła okazuje się miejsce akcji książki i filmu, czyli Wałbrzych. Jak się Pani tam czuła?
Rzeczywiście nie jest wymarzonym miejscem na wakacje czy urlop, zwłaszcza od połowy listopada do połowy grudnia, a my właśnie wtedy mieliśmy tam zdjęcia, więc aura była nie najlepsza, ale dla filmu właśnie pożądana . Ten Wałbrzych wszedł nam bardzo mocno pod skórę, jeśli chodzi o nastrój i obcowanie z taką mroczną energią. O 14.30 było już tam ciemno, prawie noc. Miasto pustoszało, a zaułki, ulice budziły grozę. Niewiele więc scenografia musiała dostosowywać, żeby nakręcić sceny, które opisała w książce Joanna Bator. Wszystko to działało na nas dołująco, ale z drugiej strony było pomocne w wyobrażeniu sobie tej historii. Trudno, żebyśmy takie klimaty kręcili w słonecznej Barcelonie. (śmiech) Żadne z nas nie wracało też po zdjęciach do domu, żeby odpoczywać we własnej wannie, tylko cały czas byliśmy w tym samym miejscu, co pomagało się skupić na granej postaci i temacie.
Jak na taką atmosferę reagowały dzieci, z którymi pracowała Pani na planie?
Z dziećmi spotykaliśmy się jeszcze przed zdjęciami, żeby się poznać, a także wytłumaczyć im nad jakimi rzeczami będziemy pracować. Nieustannie była też obecna psycholog, która się nimi opiekowała. Z kolei naszym zadaniem było je oswoić i spowodować, żeby się nie krępowały oraz wiedziały na czym polega plan zdjęciowy. Trzeba było również stworzyć im warunki do odpoczynku, ale też zabawy. Zadanie miały trudne, bo nie są to łatwe tematy ani emocje do zagrania, ale myślę, że zdały egzamin na „piątkę”.
Co było najtrudniejsze w przeniesieniu Alicji książkowej na ekran?
O dziwo najtrudniejsze było to, że właściwie nic nie musiałam grać, a nie jestem do tego przyzwyczajona. Nie chcę bagatelizować swojego zadania, ale zwykle wymaga się ode mnie bardzo wysokiej emocjonalności, ekspresji, często fizycznej. To umiem i mam w tym pewną łatwość, a tutaj było odwrotnie. Musiałam tę postać ugryźć trochę od drugiej strony. Wyciszyć się, wycofać, właściwie nic nie grać, powściągnąć swoje aktorskie ego i przyglądać się moim kolegom, którzy dali popis różnych ekstremów aktorskich.
Ja musiałam grać pod skórą, bardzo wewnętrznie, minimalnie. Nie rzucać się w oczy, także jeśli chodzi o wygląd. W filmie mam tylko jeden kostium, tylko raz krzyczę, głównie słucham. Bycie świadkiem było najtrudniejsze, żeby utrzymać wysokie emocje gdzieś pod powiekami.
Czy ta postać stała się Pani bliska, polubiła ją Pani?
Nigdy nie myślę tak o postaci. Mogę się z nią prywatnie nie zgadzać, ale to nie ma najmniejszego znaczenia. Do Alicji Tabor mam uczucia podobne jak do zagubionego dziecka, które jest zblokowane i musi przejść przez piekło, żeby móc zacząć na nowo żyć. Mam więc pełne współczucie dla tej kobiety, nie muszę też lubić swoich postaci, natomiast każdą, nawet najbardziej odległą ode mnie, muszę zrozumieć.