Unikatowe obrazy i szkice w Poznaniu. Tych dzieł Chełmońskiego nie było w stolicy
4 kwietnia, 2025
Od Paryża przez Amsterdam po Londyn. Przewodnik po europejskich wystawach
10 kwietnia, 2025

Styl, szyk i elegancja w PRL-u? „Dom mody Telimena. Co nosiły Polki”

Łódzki dom mody Telimena wyznaczał trendy na polskich ulicach (fot. mat. pras.)

Ubrania spod tego szyldu były w ponurej rzeczywistości PRL pożądane przez niemal wszystkie Polki. Nie tylko zwykłe kobiety, ale także aktorki, piosenkarki, prezenterki chciały mieć w swojej szafie ubrania z założonego w 1957 roku domu mody Telimena. To właśnie łódzkie przedsiębiorstwo przygotowało kreację dla Wisławy Szymborskiej na uroczystość wręczenia Nagrody Nobla. Za kulisy pokazów mody i do wzorcowni wpadały gwiazdy estrady i telewizji, aby wybrać lub uszyć dla siebie coś niepowtarzalnego. Reszcie klientek musiały wystarczyć wizyty w salonach firmowych Telimeny, rozsianych po całym kraju. Sukces krył się w użyciu materiałów najwyższej jakości oraz pracy wybitnych krawcowych i projektantek, które śledziły paryskie trendy, by później zaadaptować je do rodzimych upodobań, warunków pogodowych i dostępnych tkanin. Telimena ubierała jednak nie tylko Polki – szyła także odzież na eksport i organizowała prestiżowe rewie, reklamując nasz kraj w wielu zakątkach świata. Jak przedsiębiorstwo odbierała prasa? Kiedy i dlaczego nastąpił w nim wielki przewrót? Co takiego się stało, że Telimena przestała wyznaczać trendy? Katarzyna Jasiołek w swojej najnowszej książce zatytułowanej „Dom mody Telimena. Co nosiły Polki” śledzi jego narodziny i rozwój, a swoim czytelnikom i czytelniczkom pozwala przyjrzeć się pożądanym przez dekady strojom oraz poznać historię ludzi stojących za jego sukcesem.

Symbolem Łodzi jest fabryka włókiennicza. Sercem fabryki – tkalnia. Tak jak serce w żywym organizmie mocnymi skurczami mięśni wypycha fale krwi, tak warsztat tkacki miarowymi, szybkimi ruchami wyrzuca zwoje tkaniny. Krew daje życie organizmowi, tkanina wyprodukowana we włókienniczej fabryce daje życie robotniczemu miastu Łodzi.

Idziemy do tkalni. Obojętne, czy będą to Zjednoczone Zakłady Włókiennicze (dawna fabryka Scheiblera i Grohmana), czy dawna fa- bryka Geyera, Horaka, czy Ejtingona. Wszędzie jest jednakowa praca i wspólny cel: wyprodukować jak najwięcej tkaniny, otrzymać surowiec, przerabiać, tkać.

Przechodzimy korowód sal, gdzie odbywają się kolejne etapy produkcji: oczyszczanie bel bawełny, rozluźnianie, przędzenie tasiem, coraz cieńszych, coraz trwalszych, przędzenie nici, przewijanie ich na wielkie wały, produkcja tzw. osnowy na wielkich maszynach, ręczne rozdzielanie osnowy. Zbliżamy się do tkalni, która daje o sobie znać przeraźliwym hukiem. Gdy stajemy przy krosnach, huk jest tak ogłuszający, że trudno jest wyobrazić sobie, iż robotnicy tkacze w tych warunkach pracują przez osiem godzin. A przecież pracują starzy i młodzi, mężczyźni i kobiety, pracują dniami, tygodniami, latami, długimi latami. […]

Setki metrów tkaniny wypływają z Łodzi. Bo celem przemysłowej Łodzi jest, by fale tkaniny dotarły do najdalszych zakątków Polski. Dla tego celu przez cały dzień drży i huczy warsztat tkacki i biegają po nim ręce robotników. Łódź tka, będzie dawała tkaniny, tkaniny coraz więcej i więcej. Dla wszystkich – czytamy w „Dzienniku Łódzkim” tuż po wojnie. W tym samym numerze zamieszczono artykuł o uznaniu Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej przez Stany Zjednoczone, Wielką Brytanię i Chiny oraz inny – o rychłej likwidacji rządu londyńskiego. A w kolejnych numerach jest dużo więcej światowej polityki, także tej niezwiązanej z Polską, dużo sportu, czasem relacje z fabryk, reklamy oraz ogłoszenia ludzi szukających ludzi, pracy, rzeczy, miejsca do życia – wszystkiego, co stracili w ciągu wojennych lat. Są chętni do zamieszczania ogłoszeń i ci, którzy chętnie je czytają. Po wojnie Łódź liczyła niemal pięćset tysięcy mieszkańców, spośród których około stu tysięcy stanowili dawni mieszkańcy Warszawy. Wprawdzie przemysł włókienniczy rozlokowany był po całym kraju, ale okręg łódzki wnosił do puli około sześćdziesięciu procent ogólnej wartości produkcji.

(…)

Pracujący w łódzkich zakładach mogli liczyć na przydział żywności, opału, przyjęcie dziecka do żłobka czy przedszkola, zatrudnienie bliskiego krewnego, obiad w stołówce, udział w kursach doszkalających czy nawet możliwość skończenia szkoły wieczorowej. Najbardziej zaangażowani nagradzani byli przydziałem mieszkania lub remontem już posiadanego lokalu. Był też inny rodzaj zapłaty za pracę. W Widzewskiej Manufakturze działał punkt rozdzielczy, w którym robotnice i robotnicy mogli wymieniać otrzymywane punkty premiowe na materiały włókiennicze. Działały tutaj także warsztat szewski, krawiecki oraz szwalnia, w których mieli możliwość coś uszyć czy zreperować. Również pracujący w zakładach Ryszarda Raschiga otrzymywali punkty towarowe, więc i tu uruchomiono zakład krawiecki. Zdarzało się bowiem, że robotnik w ciągu miesiąca otrzymywał dwadzieścia punktów towarowych, które mógł wymienić na niemal trzy metry tkaniny, co wystarczało na uszycie garnituru – na bieganie po zakładach krawieckich mogłoby mu jednak już czasu nie starczyć.

W fabrykach działały kółka zainteresowań i sekcje sportowe, te ostatnie przydały się na przykład w 1947 roku, kiedy to we Wrocławiu odbyły się ogólnopolskie Igrzyska Sportowe Pracowników Przemysłu Konfekcyjnego zorganizowane przez Zarząd Główny Związku Zawodowego Pracowników Przemysłu Konfekcyjno-Odzieżowego z siedzibą w Łodzi. Współzawodnictwo było jedną z idei końca pierwszej powojennej dekady i lat późniejszych. Prasa regularnie drukowała nazwiska przodowników pracy.

Wydarzeniem, które – obok ich dokonań – elektryzowało nie tylko Łódź, ale też cały kraj, były Targi Poznańskie. Pierwsze po wojnie odbyły się już w 1946 roku, a odwiedzający mogli zobaczyć wystawę, w której tytule mieściły się dwie ważne potrzeby: Dom i odzież – czytamy we fragmencie książki Katarzyny Jasiołek.

O autorce

Katarzyna Jasiołek to absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Jej pasją jest wnętrzarstwo, polskie i zagraniczne wzornictwo. Lubi odwiedzać targi staroci, niekoniecznie po to, by kupić coś wartościowego, bo nie ma zacięcia kolekcjonerki. Pisze artykuły i teksty do katalogów wystaw poświęconych wzornictwu i rzemiosłu.

Autorka książek „Asteroid i półkotapczan. O polskim wzornictwie powojennym” (2020), „Opakowania, czyli perfumowanie śledzia. O grafice, reklamie i handlu w PRL-u” (2021), „Hanna Lachert. Wygoda ważniejsza niż piękno” (2022) i „Tkanina. Sztuka i rzemiosło” (2023). W swoich publikacjach popularyzuje rodzime wzornictwo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *