Reżyser opowiada m.in. o denaturacie pitym z aktorami na planie „Soli ziemi czarnej”, o tym, jak zainspirował Jeremiego Przyborę do napisania piosenki czy o pełnych szaleństwa wyjazdach do Wenecji w towarzystwie Andrzeja Wajdy i Elżbiety Czyżewskiej. Z odwagą opowiada, jak wyrwał się ze Śląska, jaką cenę zapłacił za swoje wybory i co dawało mu siłę w podążaniu własną artystyczną drogą.
Książka Kutza, pełna fascynujących wspomnień o początkach Łódzkiej Szkoły Filmowej i pierwszych głośnych filmach zrealizowanych przez jej absolwentów, jest także historią polskiej kinematografii. Opowiedzianą przez uczestnika tych wydarzeń z perspektywy bardzo prywatnej, obfitującą w skandale, anegdoty zza kulis i malownicze ekscesy obyczajowe.
Fragmenty książki
„A ja wiedziałem jedno: stawką jest wyrwanie się z tego śląskiego chomąta, bo u nas każdy chłop musiał być roboczym wołem, niewolnikiem. No i chciałem coś osiągnąć w kulturze. Chciałem być kimś. (…) zachciało mi się zostać facetem moc jakąś w sobie mającym, tajemnicę jakowąś”.
„O szkole filmowej dowiedziałem się z jakiejś broszurki. Zdecydowałem się trochę za namową kolegi. […] Pojechałem tedy do Łodzi bez bladego pojęcia o tym, co ze mną będzie. Rodzice, owszem, pozwolili, bo zawsze prawie na wszystko mi pozwalali. Ojciec w ogóle miał to w dupie, matka powiedziała tylko:
– Synku, to jest bez sensu, ale twoja sprawa.
Szczerze mówiąc, nikt w domu nie wiedział, co to za zwierzę jest ten reżyser. Oni tylko czasem chodzili do kina – i tyle. A ja wiedziałem jedno: stawką jest wyrwanie się z tego śląskiego chomąta, bo u nas każdy chłop musiał być roboczym wołem, niewolnikiem. No i chciałem coś osiągnąć w kulturze. Chciałem być kimś. Za dużo tych książek się przez całą okupację nażarłem, naczytałem, więc zachciało mi się zostać facetem moc jakąś w sobie mającym, tajemnicę jakowąś”.