Przyjmuje Pani ostatnio różne role, zarówno aktorki, jak i producentki spektakli. W której czuje się Pani lepiej?
Aktor jest człowiekiem do wynajęcia, może się poruszać tylko w ramach propozycji, które otrzymuje i w ramach wizji inscenizacyjnej, którą ma reżyser. Od dawna marzyło mi się, by robić coś co będzie ode mnie zależało, żeby zrealizować choć kilka z pomysłów, które pojawiały się w mojej głowie. Aż wreszcie spotkałam Joannę Glińską, która swoim entuzjazmem dla teatru i doświadczeniem w dziedzinie PR sprawiła, że uwierzyłam, że razem to marzenie zrealizujemy.
I co to było za marzenie?
Powstała Fundacja Garnizon Sztuki i jej pierwszy projekt – spektakl „Pozytywni”, który okazał się hitem i przy pełnych salach grany jest już kolejny sezon. Teraz marzy nam się własne miejsce, gdzie mogłybyśmy wystawiać nasze spektakle, bo pracujemy nad czwartą już premierą.
Wynajmujemy scenę w Teatrze Imka, co wiąże się z różnymi ograniczeniami. Teatr ma swoją politykę, my swoją, nie jest łatwo pogodzić tak różne interesy. Własne miejsce pozwoliłoby na większą niezależność, większą wolność twórczą, choć oczywiście administrowanie całą instytucją zapewne nie jest łatwe.
Spodobało się Pani bycie producentką, ale w kolejnych spektaklach można Panią zobaczyć również na scenie.
Rzeczywiście, choć założenie było takie, że nie gram we własnych produkcjach. Choćby dlatego, że pracy organizacyjnej przy każdej nowej premierze jest mnóstwo, a przygotowanie roli to także duży wysiłek. Trudno pogodzić jedno z drugim. Ale ciągnie wilka do lasu i w „Polowaniu na Łosia” była mała, ale ciekawa rola do zagrania, więc reżyser nie musiał mnie długo przekonywać, żebym się z nią zmierzyła. Potem Magdalena Boczarska poprosiła mnie o zastępstwo w „Pozytywnych” i teraz gramy tę rolę na zmianę. W spektaklu „Czworo do poprawki” nie gram, ale już w kolejnym znowu się pojawię.
Każdy ze spektakli jest projektem „z misją”. Co się za tym kryje?
Poruszamy ważne społecznie tematy, przyglądamy się problemom, z jakimi każdy z nas, żyjących tu i teraz, się mierzy. Ale opowiadamy o tym językiem komediowym, pozwalamy widzowi serdecznie się pośmiać. Bo wielu widzów tego właśnie szuka w teatrze, potrzebują odreagować trudną codzienność. Oczywiście, jak ktoś się przewróci na skórce od banana, to jest to bardzo śmieszne, ale nie o takie poczucie humoru nam chodzi. Największą satysfakcję czujemy wtedy, gdy ludzie „płaczą” ze śmiechu przez półtorej godziny, a na koniec się wzruszają, albo wychodząc mówią: „to było ważne” albo „muszę się nad tym zastanowić”.
Spektakl „Pozytywni”, choć miał premierę kilka lat temu, to wydaje się nie tylko wciąż aktualny, ale jeszcze bardziej potrzebny.
Rzeczywiście, w konserwatywnej wizji świata, którą promują obecnie rządzący, mówienie o tolerancji wydaje się szczególnie ważne. W „Pozytywnych” widz może spojrzeć na świat oczami geja, transseksualisty i Żydówki, może się z nich pośmiać, ale też z nimi współodczuwać, a na koniec nie ma wyjścia, musi polubić tych bohaterów. Bo my robimy „good feeling theatre”, czyli teatr, który pokazuje światełko w tunelu, daje nadzieję i dodaje otuchy w tych niełatwych czasach.
A na czym będzie polegać wasz nowy projekt?
Skorzystałyśmy ze sprawdzonego patentu, to znaczy zamówiłyśmy scenariusz u mojego „domowego” autora – Cezarego Harasimowicza i powstał tekst zatytułowany „Same Plusy”. Bohaterką jest pracująca w korporacji, dobiegająca czterdziestki kobieta, która jak wiele swoich koleżanek zdaje sobie sprawę, że nie ma męża, ba, nawet chłopaka, nie mówiąc już o dziecku… A że zegar biologiczny tyka, to zaczyna wykonywać paniczne ruchy. Kłopoty, kłopoty i jeszcze raz kłopoty… Nic więcej nie powiem, może poza tym, że jak zwykle będzie dużo śmiechu. Zapraszamy do Teatru Imka od 30 listopada.
Ważną sferą, w której porusza się główna bohaterka jest internet.
Tak, całe jej życie to praca w korporacji, czyli biurko i kącik kawowy, w którym gada z koleżankami, ale w domu czeka na nią tylko Facebook, a w weekendy wyjścia do klubów w poszukiwaniu szczęścia. To znak naszych czasów, że zrealizowana zawodowo i robiąca karierę, to zarazem bardzo samotna kobieta.
I tak jest chyba nie tylko w przypadku kobiet.
Tak, mężczyźni też słabo dają sobie radę w życiu, są zepchnięci do narożnika przez rozpychające się łokciami kobiety, które wreszcie uwierzyły, że świat należy do nich.
A w obsadzie m.in. Grażyna Wolszczak…
Tak, ale w głównej roli zobaczymy wspaniałą Gabrielę Muskałę. To właśnie ona z całym swoim talentem i wrażliwością zagra tę naszą „every woman”, reprezentantkę pokolenia polskich czterdziestolatek. Są w tej historii też jej dwie koleżanki z pracy. Jedną z nich, trochę mało rozgarniętą blondynkę zagra Marieta Żukowska, a drugą, walczącą feministkę zagram ja. Wszystko reżyseruje niezwykle ciekawy twórca – Wawrzyniec Kostrzewski.
A czemu ma służyć kampania #onlife, która towarzyszy spektaklowi?
W kampanii, która wystartuje chwilę przed premierą spektaklu mówimy o pladze naszych czasów, o samotności. Wszyscy bohaterowie naszej opowieści cierpią na tę przypadłość. Coraz częściej widzimy ludzi, którzy nawet jeśli się spotykają, to spędzają ten czas nie razem, ale obok siebie.
Nikogo nie dziwi już obrazek pary siedzącej w restauracji, która ze sobą nie rozmawia, tylko każde patrzy w swój telefon. Zapracowani rodzice, żeby chwilę odetchnąć sadzają dziecko przed telewizorem i odpalają bajkę, samotna starsza pani w moim bloku siedzi całe dnie z ochroniarzami, bo nie ma z kim pogadać, syn kupił jej piękne mieszkanie, ale siedzi w nim sama. Takich przykładów każdy ma wokół siebie mnóstwo. Zwracamy uwagę na to, że każdy z nas jest odpowiedzialny za samotność naszych bliskich. Rozejrzyjmy się uważnie, rozmawiajmy ze sobą, przyjaźnijmy się, patrzmy sobie w oczy. Internet jest wspaniałym narzędziem, korzystajmy z niego, ale nie zapominajmy o prawdziwym życiu.
Wracając do Pani ról, to tą najważniejszą jest rola matki dorosłego już syna. Dlaczego właśnie teraz zdecydowała się Pani odkryć go dla świata, opowiadając o waszej relacji?
To nie tak, że ja coś postanowiłam, po prostu jedna z dziennikarek zaproponowała mi rozmowę, a potem zdziwiła się, że tak szczerze odpowiedziałam na jej pytania. A przecież inaczej to nie ma sensu, po co opowiadać o sobie, jeśli nie mówi się prawdy?
A syn nie był zaskoczony?
Wysłałam mu ten wywiad przed publikacją z pytaniem, czy chce coś wyrzucić. Zaakceptował go w całości.
Bo wychowując go dała mu Pani wolność, zaufanie…
Tak, lubię tak myśleć o naszej relacji, ale pewnie trzeba by zapytać, jak to wyglądało z jego punktu widzenia. Myślę, że wszystkie bliskie relacje nie są łatwe, bo jak nam na kimś bardzo zależy, to mamy wobec niego dużo większe wymagania.
Ale to zupełnie inna relacja niż ta, którą miała Pani ze swoją mamą.
Tak, bo moja mama bardzo krótko mnie trzymała. I nie miała za grosz zaufania do moich wyborów. Wiem, że było to spowodowane lękiem o mnie, ale i tak bolało. Nie jeździłam na wycieczki szkolne, nie chodziłam na imprezy. Żeby wyjść po zmroku z domu musiałam kłamać, że idę się uczyć. Pamiętałam o tym, kiedy mój syn dorastał i nawet kiedy bardzo się bałam, pozwalałam mu na wiele, bo zaufanie to podstawa.
Jest Pani bardzo zapracowaną osobą, skąd czerpie siłę do wszystkich projektów?
Inaczej nie potrafię. Dopiero kiedy jestem na wysokich obrotach czuję, że żyję. Jak mam trochę upragnionego wolnego czasu, to ogarnia mnie nerwica, że „co ja tak siedzę, chyba trzeba coś robić, tracę czas”.
To chyba ciężko się z Panią żyje?
Nie wiem, mam nadzieję, że nie. (śmiech)
I na koniec, czy odczuwa Pani satysfakcję z wygranej w procesie o smog?
To było wspaniałe uczucie, tym bardziej, że moje przystąpienie do akcji „Pozywam Smog” było bardzo spontaniczne, żeby nie powiedzieć desperackie. Byłam pewna, że sprawa będzie ciągnęła się wiele lat, rozmyje się w wielości posiedzeń, ekspertów powoływanych przez strony. Ale czułam, że muszę to zrobić, że nic nierobienie, bezsilność, oznacza de facto zgodę na obecny stan środowiska, a ja się na to nie zgadzam. Aż tu nagle okazało się, że wygrałam, w pierwszej instancji co prawda, ale jednak. A teraz jeszcze Jerzy Stuhr, Mariusz Szczygieł i Tomasz Sadlik także wygrali i to jest wspaniałe. To oznacza, że moja wygrana nie była przypadkowa, że mam prawo żyć w niezatrutym środowisku i oddychać czystym powietrzem. Państwo powinno mi tę możliwość zapewnić. Mnie i każdemu swojemu obywatelowi!