Pamięta Pan swój pierwszy występ zagraniczny?
Tak. Śpiewałem dopiero od dwóch lat. W Pagarcie chcieli mnie chyba wypromować i powiedzieli, że pojadę reprezentować Polskę do NRD. „Czy Pan umie coś po niemiecku?”. „Umiem”. „Co?”. „Hände hoch!” (Ręce do góry!). „Nie, proszę Pana, tylko nie to. To są przecież nasi przyjaciele”. „Jeszcze «Halt» (Stój!) znam”. „Ależ co Pan! Ma Pan mówić: «Bitte schön» (Bardzo proszę), «Danke schön» (Bardzo dziękuję)”.
Na peronie miał na mnie czekać człowiek trzymający w ręku płytę z Dziewiątą Symfonią Ludwiga van Beethovena. Wysiadłem z pociągu. Sam, nikt więcej. Stał tam facet, prze- szedłem dyskretnie koło niego i zobaczyłem, że trzyma Piątą Symfonię Beethovena. Czyli przyszedł nie po mnie. Chodziliśmy tak po peronie, ale w końcu na palcach pokazałem mu dziewiątkę, a on na to: „Ausverkauft” (Wyprzedana). Żeby już się trzy- mać kompozytora, kupił Piątą Symfonię, bo Szóstej i Siódmej akurat też nie było…
Gdy coś do mnie mówił, to ja, nauczony przez dyrektora Pagartu, odpowiadałem: „Ja, bitte schön” (Tak, bardzo proszę). Okazało się, że mnie zapytał, czy chcę zwiedzić okoliczne pagór- ki, a ja się zgodziłem. Byłem przekonany, że przyjechał po mnie samochodem, a on miał skuter. Założył gogle, ja usiadłem za nim z moją walizeczką, w której przywiozłem frak i pojechaliśmy. Wiał wiatr, oczy mi zaczęły łzawić, po prostu cały czas płakałem. Nie wiedziałem, jak mu powiedzieć, że mam już dosyć. W końcu zapytał: „Hotel?”. Ucieszyłem się, pojechaliśmy do hotelu.
Kiedy przyszedłem na próbę, łzy mi płynęły na skutek działania wiatru. Węgierski dyrygent powiedział do mnie: „Nie płacz, przecież bardzo dobrze śpiewasz!”. A ja po prostu nie mogłem opanować tych łez. O dziewiętnastej zaczął się koncert. Sala duża. Wyszedłem na scenę i zamarłem: sami żołnierze. W pierwszym rzędzie siedzi generalicja radziecka z orderami od pasa do szyi. Świeci to wszystko po oczach, a mnie zaczynają płynąć łzy. Śpiewam arię Alvara z „Mocy przeznaczenia” Verdiego – „La vita è inferno all’infelice” (Dla nieszczęśliwego życie jest piekłem). No i płyną mi te łzy…
W połowie arii widzę, że generałowie sięgają po chusteczki i też zaczynają płakać. Owację miałem nieprawdopodobną! Po czym przyszedł do mnie szef polskiej misji wojskowej i powiedział: „Panie Ochman, co za sztuka! Przecież to coś nieprawdopodobnego, z jakim wzruszeniem Pan zaśpiewał! Generałowie radzieccy, którzy nie płakali pod Stalingradem, tu płakali”. Czasem wiatr decyduje o powodzeniu artystycznym.
O autorze
Paweł Bieliński to dziennikarz działu zagranicznego Katolickiej Agencji Informacyjnej. Autor książek, m.in. „Bóg zawsze przychodzi”, „Święci uśmiechnięci” czy „Rozmowy o Janie Pawle II”.