Pracownice w białych fartuchach pchały do garderoby przykryte pokrowcami wieszaki na kółkach. Za nimi szły kolejne osoby, dźwigające wieże pudeł na kapelusze i kartonów z butami. Potem drzwi się zamknęły.
Célestine z podekscytowaniem wchodziła na górę, piętro po piętrze. Nie wiedziała, co jeszcze czekało ją w tej świątyni luksusu i piękna, ale podejrzewała, że będzie to zdecydowanie więcej niespodzianek niż dotąd, odkąd przyjechała do Paryża. Dotarłszy na najwyższe piętro, dostrzegła grupę młodych kobiet i mężczyzn, którzy mogli być w tym samym wieku co ona. Wszyscy mieli na sobie białe fartuchy robocze, białe bawełniane rękawiczki, a na nadgarstkach – bransolety z poduszeczką na igły. Na ich szyjach wisiały niewielkie torebki z nożycami i miarkami. Kilkoro z nich ostrożnie rozkładało kilkumetrowy welon ozdobiony haftowanymi kwiatami róż.
– Jeannette i Michel, zanieście welon do madame Albertine. Musi go raz jeszcze wyprasować. Tylko się nie potknijcie! – Do jej uszu dotarł skądś cichy, ale stanowczy głos. Célestine wydawało się, że pachnący tiul niemal spływa w dół po schodach.
Ktoś szarpnął ją za rękaw.
– Na pewno jesteś tą nową z atelier Monique. Masz, nałóż fartuch! Kierowniczka nie lubi, jak ktoś wchodzi do pracowni w codziennej odzieży. Jestem Amélie. Wszyscy praktykanci mówią do siebie po imieniu – powiedziała pyzata młoda kobieta o błyszczących niebieskich oczach oraz zadartym nosie i wyciągnęła do niej rękę.
– Mam na imię Célestine. Ale nie jestem… – Jednak zanim się zorientowała, zamiast zimowego płaszcza miała na sobie fartuch. Uśmiechnęła się w duchu. Najpierw madame Luling wzięła ją za modelkę, a teraz pomylono ją z początkującą krawcową. Poszła za Amélie do dużego, wysokiego pomieszczenia. Na szerokich stołach leżało mnóstwo materiałów, na parapetach piętrzyły się wykroje, a obok stały pudełka ze szpulkami nici i nożycami różnej wielkości.
Célestine dostrzegła wyłącznie jedną maszynę do szycia Singera z napędem nożnym, dokładnie taką, jaka stała w jej domu w Genêts. Czy w tym atelier suknie i płaszcze w całości szyto ręcznie, zgodnie z dawną tradycją? Jeśli tak, to w każdy z tych strojów włożono wiele dni albo nawet tygodni pracy. Kim były klientki, które stać na taką ekstrawagancję? Célestine niebawem miała poznać więcej szczegółów tego rzemiosła.
Cztery praktykantki w rękawiczkach ostrożnie zdejmowały sukienki popołudniowe z manekinów krawieckich i przewieszały je na materiałowe wieszaki. Na widok tych strojów Célestine zaparło dech w piersi. Nigdy wcześniej nie widziała takiego bogactwa materiału. Ze zdumieniem przyglądała się dopasowanym górom sukienek, taliom wąskim jak u osy i rozkloszowanym spódnicom sięgającym łydek.
Zgodnie z dewizą ciotki Madeleine sukienka powinna być porządna, praktyczna oraz ciepła. Odkąd wprowadzono racjonowanie materiałów, zawsze bardzo dbała o to, żeby oszczędnie obchodzić się z tkaninami, poprawiała stare rzeczy i wciąż je naprawiała. Z żorżety albo dżerseju, z których monsieur Dior przygotowywał wyłącznie jeden model, Madeleine uszyłaby co najmniej sześć sukienek.
W atelier panowała atmosfera napięcia i koncentracji. Wszyscy mówili szeptem i mieli poważne miny. Célestine przypomniała sobie nastrój panujący w szkole tuż przed egzaminami końcowymi. Nagle Amélie wsunęła rękę pod jedwabny papier i wyciągnęła coś, co wyglądało jak aksamit. – Wielkie nieba, to pasek do granatowego kompletu… Zanieś go, Célestine! Pójdź schodami na końcu korytarza, to najkrótsza droga do kabiny. Musisz tylko powiedzieć: „Dla Lucile, dwadzieścia siedem”.
O autorce
Agnès Gabriel to pisarka i dziennikarka. Jest autorką wielu powieści historycznych i obyczajowych, które ukazały się pod różnymi pseudonimami. Jej książki zyskały ogromną popularność i doczekały się tłumaczeń na kilkanaście języków.