Amélie zawsze była wolnym duchem. W związku z Henrim Matisse’em znalazła sposób na ucieczkę od konwencjonalnego życia, którego po niej oczekiwano. Oczyma wyobraźni widziała ich wspólną wspaniałą przyszłość. Ambitna i zmotywowana, poświęciła wszystko dla męża i jego sztuki, nie szczędząc sił i środków, by utrzymać ich razem – przez lata zmagań i rozczarowań.
Lidia Delektorska była młodą emigrantką, która jako dziecko uciekła z Rosji po rewolucji październikowej i dziesięć lat spędziła w Chinach. Na Riwierze Francuskiej chciała odnaleźć swoje miejsce na świecie, wśród artystów, gwiazd filmowych i bajecznie bogatej elity. W końcu trafiła do domu Matisse’ów i jej życie w dramatyczny sposób splotło się z losami malarza i jego rodziny.
Marguerite, nieślubna córka Matisse’a, była traktowana przez jego żonę jak rodzone dziecko. Kiedy Amélie postawiła artyście ultimatum i zagroziła odejściem, Marguerite musiała określić swoje stanowisko wobec skłóconej pary i odnaleźć własną drogę na resztę życia.
Fragmenty książki
Amélie Matisse wchodzi do pokoju Lidii, chowając w kieszeni widelec z długimi, ostrymi zębami.
Wszystko jest tu starannie uporządkowane, na swoim miejscu, grzbiety książek wyrównane, trzy gruszki ułożone na parapecie w idealnie równej odległości od siebie; właściwie wszystko wygląda tak samo jak w chwili, gdy była tu ostatnio, żeby się rozejrzeć. Lidia Delektorska mieszkała z nią i jej mężem w Nicei przez większość minionej dekady, ale co właściwie Amélie wie o tej tajemniczej młodej kobiecie?
Odkąd Lidia zamieszkała u nich wiosną 1932 roku, Amélie nieustannie ją wspierała. Co właściwie różniło ją od innych dziewczyn? Amélie przypomina sobie komplement dotyczący jej ręcznie haftowanego szala, zapał, z jakim Lidia podjęła się trudnej roli, podczas gdy inna młoda kobieta nie zrobiła na niej większego wrażenia, no i to, że Lidia przyszła do nich z bukietem świeżych kwiatów. Nikt prócz niej tego nie zrobił.
Kiedy Lidia się u nich pojawiła – obca dwudziestodwuletnia cudzoziemka, doświadczona przez los – była tylko jedną z wielu dziewczyn, które zatrudniali wcześniej do pomocy w domu, by wspomagały Amélie, podupadającą coraz bardziej na zdrowiu. Skromna, pracowita, słodka Lidia rozwiązywała każdy problem spokojnie i skutecznie – i jakież mieli szczęście, że udało im się znaleźć pomocnicę, która nie odpyskiwała i traktowała ich z należytym szacunkiem. Taka miła dziewczyna to rzadkość. Potem, w miarę upływu czasu, Amélie była pod coraz większym wrażeniem pomysłowości Sybiraczki, jej rzutkości i gotowości do uczestniczenia w ich życiu. Lidia z oddaniem opiekowała się nią, dzięki czemu okresy przymusowego leżenia w łóżku były znośniejsze.
Przez pierwsze lata Henri prawie nie zauważał dziewczyny. Nie chciał, by ktokolwiek kręcił się po jego pracowni, i z pewnością nie zamierzał rysować tej akurat kobiety. Nie była w jego typie. Amélie zakładała, że Lidii nie będzie interesował mężczyzna, który mógłby być jej ojcem, i że jej mąż nie nawiąże bliższych relacji z dziewczyną młodszą o dziesięć lat od jego córki, Marguerite.
Matisse’owie zawsze dobrze traktowali pracujące u nich kobiety – płacili im więcej, niż było to konieczne, i naginali zasady, by zapewnić im trochę stabilności. Byli mili. Dzisiaj jednak Amélie widzi wyraźnie, że Lidia wykorzystała jej dobroć i żerowała na jej ciągłych kłopotach ze zdrowiem, przenikając do samej tkanki ich domu, sprawiając, że stała się niezbędna. Ostatnio Amélie widuje męża tylko przy posiłkach, kiedy siedzą naprzeciwko siebie w milczeniu. Henri cały czas spędza z Lidią. Właściwie nie wiadomo, co z nią robi.
Amélie ma dość.
[…]
Amélie nie jest z tego dumna, ale od tygodni przeszukuje pokój Lidii, próbując zdobyć coś, co sprawi, że mąż potraktuje ją – i jej podejrzenia – poważnie. Jak dotąd niczego nie znalazła, prócz tej przeklętej, zamkniętej na klucz walizki pod łóżkiem. Co ta kobieta ukrywa? Listy od Henriego, w których obiecuje jej cały świat? Rysunki, które jej dał albo które wzięła sama, bez jego pozwolenia?
A może coś jeszcze bardziej niepokojącego?
Tym razem, podczas gdy Lidia zajmuje się Henrim, Amélie przychodzi do jej pokoju odpowiednio przygotowana. Wyjmuje z kieszeni szlafroka widelec, którym zamierza otworzyć zamek. Wsuwa zęby sztućca w zatrzask. Napina mięśnie. Jest już tak blisko…
I nagle słyszy głośny wdech. Początkowo myśli, że sama wydała ten dźwięk, dopiero potem włosy stają jej na karku. Odwra-
ca się i widzi ją stojącą na progu pokoju.
– Nie waż się – ostrzega Lidia, wbijając wzrok w walizkę.
Lecz choć Amélie została schwytana na gorącym uczynku, nie zamierza się wycofywać.
–
Jeśli mój mąż pisze do ciebie albo daje ci prezenty, mam prawo o tym wiedzieć.
Lidia głośno wciąga powietrze.
– Nie obrażaj mnie – rzuca.
– Nie po raz pierwszy zawiodłabyś moje zaufanie – dodaje Amélie. – Więc wybacz, ale tym razem nie przymknę oka na swoje podejrzenia.
– Twoje podejrzenia są nieuzasadnione, przynajmniej jeśli chodzi o mnie.
– Więc dlaczego nie otworzysz tej walizki i nie rozwiejesz moich obaw?
Lidia kręci głową.
– Więc sama wyciągnę wnioski, jeśli pozwolisz – rzuca Amélie.
Znów porusza widelcem w zamku, próbując szczęścia, zanim będzie musiała wyjść; tym razem słyszy cichy trzask. Wykorzystuje moment: nie odrywając wzroku od Lidii, podważa zatrzask i otwiera walizkę.
Lidia dopada jej jednym skokiem i próbuje odebrać swoją własność, lecz Amélie trzyma mocno walizkę; zaciska dłoń na rączce, próbując choćby przelotnie zobaczyć, co jest w środku. Wygląda na to, że to głównie dokumenty, po francusku i w jakimś innym języku. Nie widzi zbyt wiele, więc raz jeszcze szarpie. Dokumenty przesuwają się i wyślizgują z walizki.
Pod spodem coś błyszczy metalicznie. Dobry Boże… Amélie aż zachłystuje się z wrażenia. Czy to był rewolwer?
Jeśli w tym domu jest rewolwer, to zmienia wszystko.