Tatarzy i Turcy, których Jan III Sobieski wielokrotnie gromił w bitwach, nadali mu przydomek Lew Lechistanu; wśród współczesnych i potomnych cieszył się sławą jednego z najwybitniejszych europejskich wodzów. Miał wspaniałą aparycję, u swojego boku najpiękniejszą kobietę, budził mimowolny szacunek. Z pozoru miał więc wszystko. W rzeczywistości przeżywał dramat człowieka, którego wielkie ambicje i plany polityczne okazały się sromotną porażką.
Jaki wpływ na Sobieskiego miał jego ojciec Jakub? Dlaczego potop szwedzki to czarna karta z życiorysu tego króla? Jak Maria Kazimiera podbiła serce Jana III? Tego wszystkiego i wiele więcej można dowiedzieć się z nowej publikacji popularyzatora historii i autora bestsellerowych książek historycznych – Sławomira Leśniewskiego.
Fragment książki
Marysieńka mogła grać z Sobieskim już niemal w otwarte karty. Ciągle jeszcze nie była jego kochanką, ale jej zażyłość z chorążym i stopień zaufania, jakim go darzyła, weszły na wyższy poziom. Korespondencja wojewodziny i chorążego nabrała nowego zabarwienia. Pojawił się w niej intymny szyfr. Sobieski – w tym miejscu pozwolę sobie sięgnąć po krótki fragment ze swojej książki Wielcy hetmani Rzeczypospolitej – „Pisał je piękną polszczyzną, jakże odmienną od języka oficjalnych dokumentów i zachwaszczonych makaronizmami oracji. Bogactwo opisów łączył z bogactwem nastrojów. Nieujarzmiona namiętność wyzwalała w nim sympatyczną w gruncie rzeczy trywialność, której nie wyzbył się mimo upływających lat. On w listach nazywał się najczęściej Celadonem (postać zaczerpnięta z powieści Honoré d’Urfé), ją zwał Astreą, ich miłosna korespondencja to konfitury, Jan Zamoyski zaś to — fujara! Wspaniała lektura potężniejącej miłości, dziennik wydarzeń politycznych, zapis słodkich, intymnych zwierzeń”.
Oczywiście to wielki skrót, wskazanie tylko paru określeń pośród wielu innych, ukutych także dla różnych osobistości życia publicznego w Polsce i za granicą, niezmiernie smakowitych i przez Sobieskiego często używanych; ledwie delikatnie naszkicowana zawartość jego listów, których przez lata nazbierały się setki. Co prawda do wiosny 1661 roku chorąży napisał ich niewiele – co wytknęła mu Marysieńka, stwierdzając: „Bo jeżelibyśmy chcieli policzyć, kto z nas więcej napisał listów, to przypuszczam, że listy Wci na palcach dałoby się zliczyć” – jednak później z ogromnym naddatkiem nadrobił zaległości.