Początek lat 80. w nadmorskiej miejscowości w Anglii. Hilary (Olivia Colman) pracuje jako kierowniczka w niegdyś pięknym, a obecnie nieco podniszczonym kinie Empire, które najlepsze lata ma już za sobą. Jest samotna, ma swoje problemy, a na dodatek co najmniej niezdrowe relacje z szefem. Ale praca i przyjaciele, których w niej znalazła, pomagają jej trzymać się w pionie. Zwłaszcza od momentu, kiedy trochę światła i nadzieję na lepsze jutro do jej życia wpuszcza nowy, młody współpracownik, Stephen (Micheal Ward). Przypomina jej, że życie może być piękne. Choć i on nie ma lekko w thatcherystowskiej Anglii. Na co dzień oboje muszą się zmagać ze swoimi demonami.
– Oboje są w pewnym stopniu poddani ostracyzmowi społecznemu i właśnie to przyciąga ich do siebie, czy zdają sobie z tego sprawę, czy nie. To jest wymiana energii i miłości. Dają sobie coś, czego nawet nie wiedzą, że potrzebują. Hilary nigdy wcześniej nie poznała nikogo takiego jak Stephen, a to pozwala jej dowiedzieć się czegoś o sobie – mówi Micheal Ward.
Solidarność i empatia
Film skupia się na relacji Hilary i Stephena – dwojga ludzi, którzy wydają się różni pod każdym możliwym względem, lecz wbrew pozorom i konwenansom odnajdują szczęście i zyskują siłę, będąc razem. Twórcy z jednej strony opowiadają o wychodzeniu z choroby psychicznej i dochodzeniu do społecznie definiowanej normalności, a z drugiej o wchodzeniu w dorosłość i odnajdywaniu siebie oraz swojego miejsca w świecie. Pokazują różne oblicza wykluczenia, a także budującą solidarność, przyjaźń i empatię, które pomagają sobie z nim radzić.
Dwójkę bohaterów łączy niecodzienna relacja, która wzbogaca wewnętrznie każde z nich i pomaga temu drugiemu w rozwoju. – Stephen daje Hilary dużo optymizmu, dużo miłości, dużo entuzjazmu, kontaktu z inną kulturą i sztuką oraz swoich doświadczeń. Ona z kolei daje mu swój punkt widzenia, wrażenia z życia, zamiłowanie do poezji i słowa, a także po prostu podnosi na duchu – mówi Ward.
Niezwykła moc kina
Pomysł na film zrodził się w pandemii. – Kiedy pisałem scenariusz, panowała powszechna obsesja: wszyscy martwiliśmy się, czy kino umrze, tak jak występy na żywo. Znalazło to swoje odzwierciedlenie w filmie – wyjawia Sam Mendes. A producentka Pippa Harris dodaje: – Kina są latarnią morską i miejscem łączącym ludzi, właśnie do tego zostały stworzone. To miejsca, gdzie schodzą się ludzie być może niekoniecznie pasujący do siebie gdzie indziej. Ale tu mogą poczuć się jak u siebie i doświadczyć radości wspólnego oglądania filmu.
Z tych przekonań wyrasta teoria, która została wcielona w życie w „Imperium światła”, że kino jako miejsce ma terapeutyczną moc. Hilary odnajduje oparcie w członkach ekscentrycznej kinowej rodziny, a dla Stephena filmy stanowią formę ucieczki od rzeczywistości, która go nie rozpieszcza. Niebagatelną rolę w filmie odgrywa również muzyka. Sam Mendes wypełnił film piosenkami, które składają się na ścieżkę dźwiękową jego życia. Od początku stanowiła ona dla niego kluczowy element tej produkcji. Odpowiada za nią dwóch laureatów Oscarów: Trent Reznor oraz Atticus Ross. Film ma też taką zaletę, że po prostu dobrze się go ogląda. Duża w tym zasługa zdjęć autorstwa Rogera Deakinsa – nominowanego za nie do Oscara.