„Skoczkowie. Przerwany lot”. Poruszająca historia trojga wybitnych sportowców
18 marca, 2020
„Oswoić Hiszpanię”. Historia podróży rodziny, która odkrywa ją na własną rękę
20 marca, 2020

„Nikt nie był tam przede mną”. Kasia Łaska o Oscarach, dubbingu i musicalach

Kasia Łaska to piosenkarka, aktorka musicalowa i dubbingowa (fot. Marta Rawecka)

Choć na scenie musicalowej i w dubbingu pracuje już od 25 lat, to świat, ale i wiele osób w Polsce usłyszało o niej dopiero za sprawą 92. ceremonii wręczenia Oscarów. Kasia Łaska, wraz z dziewięcioma innymi artystkami z całego świata, zaśpiewała podczas występu Idiny Menzel i Aurory utwór „Chcę uwierzyć snom” z filmu „Kraina lodu 2”. – Byłyśmy traktowane jak księżniczki, mając swojego kierowcę czy mieszkając w super hotelu. Wszystko było na najwyższym poziomie i podstawione pod nos – wspomina swój pobyt w Hollywood. Choć dostała do zaśpiewania tylko krótki fragment, to nie żałuje wyjazdu do Ameryki. – Nawet jakbym tam miała tylko stać i wyglądać, to i tak warto by było – podkreśla artystka. Portalowi Kultura wokół Nas zdradziła, jak zamierza wykorzystać zainteresowanie jej osobą po Oscarach, czym różnią się castingi do dubbingu od tych do musicali oraz jak będzie świętować swoje 25-lecie pracy artystycznej.

Występ na 92. gali Oscarów zapamiętasz chyba do końca życia. Jak to wyglądało z twojej perspektywy?

Ja byłam przede wszystkim w pracy, a Oscary widziałam od tej drugiej strony. Później, już po występie, siedziałam oczywiście na widowni i uczestniczyłam w samej gali. Z kolei wcześniej od rana była próba, make-up, włosy, a potem znowu próba i wyjście na czerwony dywan. Wszystko było zaplanowane dosłownie co do pięciu minut. Byłyśmy traktowane jak księżniczki, mając swojego kierowcę czy mieszkając w super hotelu. Wszystko było na najwyższym poziomie i podstawione pod nos. Dzięki temu można było skupić się tylko na tym, co się ma do wykonania. 

A jak to się stało, że w ogóle znalazłaś się w Hollywood?

1 stycznia dostałam telefon, że jest taka szansa i od tamtej pory żyłam w wielkim stresie i niepewności, bo wcale nie było wiadomo, czy mnie wybiorą. Jestem bardzo wdzięczna Disney Polska, zwłaszcza Magdalenie Dziemidowicz, która mnie zaproponowała osobom za oceanem, że chętnie wzięlibyśmy w tym udział, ze mną w roli Elsy. W między czasie wszystko było załatwiane, wszelkie dokumenty przed wyjazdem, bo inaczej byśmy nie zdążyli. Jeżeli zaczęlibyśmy działać dopiero po nominacji dla piosenki, to by się to po prostu nie udało. Jak już się dowiedziałam, że się znalazłam na liście, bo początkowo miało być nas dziesięć, to było dwa tygodnie przed galą. Bilet dostałam na dwa czy trzy dni przed wyjazdem.

Nie odczuwałam jednak jakiegoś szczególnego zachwytu, że jadę po to, by być na gali, widzieć tych wszystkich ludzi, stres związany z całym procesem wyboru i organizacją dokumentów zrobił swoje. Na miejscu już w ogóle o tym zapomniałam i nie myślałam, że to coś wyjątkowego. 

Kasia Łaska z pozostałymi artystkami, z którymi wystąpiła na oscarowej gali (fot. mat. pras.)

A czy scenariusz występu z piosenką z filmu „Kraina lodu 2” był znany wcześniej?

Tak, to która co śpiewa, wiedziałam już w Polsce. To jest takie wydarzenie, że się nie dyskutuje, że chciałabym zaśpiewać inny fragment. Dostałam, to biorę. Nawet jakbym tam miała tylko stać i wyglądać, to i tak warto by było. Kto zresztą nie chciałby pojechać w takie miejsce, by zobaczyć to wszystko od kulis. W przeszłości na gali Oscarów byli nominowani i nagradzani Polacy, ale nikt nie był tam tych kilka dni podczas prób, więc byłam pierwsza.

Będąc już na scenie w Hollywood czułaś, że reprezentujesz nasz kraj?

Nie myślałam w tej kategorii. Pracuję w zawodzie 25 lat i naprawdę robiłam artystycznie większe rzeczy, np. wcielałam się w role, w których jest się przez trzy godziny na scenie bez możliwości napicia się wody. Zdaję sobie sprawę, że ktoś może powiedzieć: „zaśpiewała jedno zdanie, co tam”. Podeszłam do tego zadania profesjonalnie, żeby wykonać je jak najlepiej. Wszyscy w zespole Disneya bardzo czekali na ten występ, pierwszy taki w historii kina, podczas którego zaprezentowali inne wersje językowe jednej piosenki.

Ta gala w ogóle była inna niż zwykle.

Mówi się, że Hollywood otworzyło się na świat. W końcu film „Parasite”, który nie jest rodzimy, wygrał w takich kategoriach, jak najlepsza reżyseria, scenariusz czy najlepszy film. Fajnie, że byłam częścią tego wielkiego wydarzenia.

Kasia Łaska na czerwonym dywanie w Hollywood (fot. mat. pras.)

Sam pobyt w Hollywood był krótki, ale potem spotkała cię fala zainteresowania. Czy to może pomóc ci w przyszłości?

Przez 25 lat świetnie sobie radziłam bez tego, ponieważ nie robiłam niczego innego oprócz pracy głosem i występów. Nigdy moim celem nie było to, żeby być znanym i rozpoznawalnym, tylko żeby brać udział w ciekawych projektach i wznosić się na artystyczne wyżyny poprzez kolejne spektakle, role w dubbingu czy koncerty. Teraz to się trochę zmieniło, ale ludzie na ulicy mnie nie rozpoznają i na szczęście nikt się na mnie nie rzuca.

Czasami widzę, jak nie zdają sobie sprawy z tego, czym jest dubbing. Nikt nie myśli, że codziennie do pracy chodzą ludzie, którzy go tworzą i robią to na wysokim poziomie. Nasz dubbing jest naprawdę ceniony na całym świecie. Z kolei w teatrze muzycznym jest ogromne zainteresowanie musicalem, a dużo teatrów dramatycznych widząc, że to się fajnie sprzedaje, robi tytuły z różnym skutkiem. Kibicuję wszystkim, żeby jak najwięcej się działo, bo musicale są fantastyczne. Ja prawie codziennie chodzę na nagrania i jeżeli ktoś się dziwi, że nagle się pojawiłam – to nie, pracowałam na to 25 lat.

A co u ciebie nowego w dubbingu po „Krainie lodu”?

To jest tak, że wszystkie te projekty są zawsze tajne przez poufne. Nie za bardzo mogę mówić w czym biorę udział, ale gram w kilku kontynuacjach seriali, które mają swoje kolejne sezony. To trochę jak z wyjazdem do Stanów Zjednoczonych, po prostu dystrybutor nie życzy sobie, żeby było wiadomo, że ktoś coś nagrywa. Mogę jednak zapewnić, że będą premierowe rzeczy z moim udziałem jeszcze w tym roku.

Czy zaskoczył cię sukces „Krainy lodu” i tych utworów, które przyszło ci zaśpiewać?

Nie wiem, bo złożyło się na to wiele rzeczy. Czasem coś zapala, a czasem nie. Myślę, że jakby ktoś znał receptę na sukces, to wszyscy by to robili. Nasz polski tekst, czyli „Mam tę moc” ma dodatkowe znaczenie względem angielskiego „Let it go”, czyli „odpuść sobie”. U nas każdy może otworzyć rano okno i wykrzyczeć: „mam tę moc”. To hasło pasuje do wielu rzeczy. Ten utwór jest oczywiście bardzo musicalowy i dlatego na castingu była szukana osoba, która by w ten sposób go zaśpiewała, stąd wybór padł na mnie. 

(fot. mat. pras.)

Czym różnią się castingi do dubbingu od tych do musicalu?

Przede wszystkim tym, że w dubbingu nie zna się wcześniej materiału, czyli idzie się na casting i tak naprawdę nie wiadomo do czego. To wszystko jest owiane tajemnicą. Jestem do tego przyzwyczajona, że idę do studia, dostaję materiały i to po prostu robię. Z kolei w teatrze jest szansa przygotować jakąkolwiek piosenkę albo wcześniej dostaje się materiały, które trzeba przygotować. Staje się na scenie i wie się do czego jest ten casting, czyli zupełnie co innego. Potem w teatrze ma się szansę próbować przez kilka miesięcy, codziennie wdrażając się w postać. W filmie czy dubbingu jest zupełnie inaczej, nie ma tyle czasu. Castingi nazywam po swojemu „castingi-treningi”. To jest zarówno walka ze sobą, z tremą, ale i super doświadczenie, bardzo rozwijające i uświadamiające różne rzeczy.

Sama o sobie mówisz, że nie jesteś aktorką, tylko wokalistką. Dlaczego?

Tak, bo trudno mi się nazwać aktorką, mimo że gram, to jednak aktorem i gwiazdą jest według mnie Pan Janusz Gajos czy Pani Beata Tyszkiewicz. Musical gra się jak normalny spektakl, jednak wspomagasz się dodatkowo utworami.

A czy zgadzasz się z opiniami, że aktorzy musicalowi są przez środowisko artystyczne traktowani gorzej, z mniejszą uwagą, a wasza praca mniej doceniana?

Też mam takie wrażenie i chciałabym zmienić to postrzeganie. Świat filmowy i teatralny, oczywiście nie chcę generalizować uważa, że musical to takie coś lekkiego i frywolnego, że w teatrze muzycznym nie ma śpiewających aktorów, tylko wokaliści, którzy nie są do końca aktorami. W musicalu trzeba umieć nie tylko świetnie śpiewać, ale mieć taką technikę, żeby codziennie móc grać spektakle, nawet osiem razy w tygodniu. Do tego niekiedy są to dramatyczne role, taniec i to wszystko na najwyższym poziomie. To wymaga talentu, kondycji oraz wprawy i jest naprawdę trudne.

Kasia Łaska w przejmującej roli Fantine w musicalu „Les Misérables” w Teatrze Muzycznym w Łodzi (fot. mat. pras.)

Czy zdobytą rozpoznawalność po Oscarach zamierzasz w coś przekuć? Masz już pomysł w co się zaangażować?

To nie jest tak, że pojechałam na Oscary, po czym wróciłam i nagle wymyśliłam jakiś plan na siebie. Cały czas żyję swoim życiem i spełniam kolejne marzenia, które miałam już wcześniej. W zeszłym roku zaczęłam uczyć wokalu i emisji musicalowej, a to dlatego, że moim marzeniem od wielu, wielu lat jest założenie akademii dla dzieci i młodzieży, aby dalej szerzyć musical. Mam więc sto planów na minutę i cały czas wymyślam, co dalej robić, żeby się tylko nie zamykać w jednym. 

Początkowo bałam się, że nauka śpiewu czy sztuki, jaką jest musical, to w ogóle nie jest dla mnie. Jak posmakowałam tego i dałam sobie szansę, to uznałam, że to jest tak satysfakcjonujące, jak widzi się czyjś progres, jak ktoś rozumie o co w tym chodzi i wychodzi świetnie. To jest bardzo budujące, że można się przyczynić, że ten rodzaj sztuki będzie kontynuowany. Naturalne jest przekazywanie wiedzy. Bardzo lubię pomagać ludziom, ale taka akademia dla młodzieży to jednak długi proces, wymagający też funduszy. 

A 25-lecie pracy artystycznej będziesz jakoś świętować?

Bardzo bym chciała jakoś to uczcić, prawdopodobnie w październiku, bo wtedy to się wszystko zaczęło. Nie wyskoczę z tortu, a może? (śmiech) Wystarczy zrobić jakiś koncert, nie muszę to być spektakularne rzeczy. Jeżeli nie stoi za mną wielki producent, to nie ma się co spodziewać, że zawiruję świat. Z planów zawodowych muszę wyznać, że nagrywam płytę z Olą Bieńkowską pod tytułem „Pink and Purple”. Będzie to muzyka Pink Floyd i Deep Purple w kobiecych aranżach autorstwa Tomasza Filipczaka. Myślę że jeszcze w tym półroczu wejdziemy do studia, także już niebawem można oczekiwać naszej płyty.

(fot. mat. pras.)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *