Świętuje Pan w tym roku swoje 50-lecie pracy artystycznej. Czy można powiedzieć, że minęło jak jeden dzień?
Tak to prawda. Już od dwóch-trzech lat o tym myślałem i kiedy nieuchronnie zbliżała się ta data, byłem wręcz ogłupiały. Nie bardzo rozumiałem, jak to się stało i nagle zacząłem liczyć lata. We Francji – 33, w tym 20 lat w Comédie-Française, wcześniej jeszcze 12 lat w Teatrze Ateneum. Wszystko się zgadza, ale minęło to rzeczywiście bardzo szybko. Przede wszystkim, dlatego że był to czas bardzo intensywny.
Ostatnio z okazji tego 50-lecia przeglądałem moje archiwum i poza setkami zdjęć, zobaczyłem również setki wywiadów lub tekstów o mnie w prasie polskiej i francuskiej. To też mi uzmysłowiło, ile czasu upłynęło od pierwszej premiery, czyli 15 sierpnia 1968 roku w Teatrze Ateneum w Warszawie.
Pamięta Pan ten dzień?
Samego dnia premiery nie, ale pamiętam pracę nad sztuką. To był „Dyliżans” Aleksandra Fredry w reżyserii prof. Jerzego Golińskiego. Ostatnio widziałem zresztą zdjęcie z tego przedstawienia.
Czy po tylu latach wciąż odczuwa Pan tremę przed wyjściem na scenę?
Na pewno, ale nie tak, jak przed pierwszym egzaminem do szkoły teatralnej. Odczuwam na pewno zwiększoną odpowiedzialność. Z wiekiem człowiek zdaje sobie sprawę, co oznaczają wypowiadane publicznie słowa i jak bardzo trzeba być precyzyjnym w języku, którego używa się wobec ludzi.
Pytam choćby w kontekście spektaklu jubileuszowego, a właściwie monodramu, który miał miejsce 6 grudnia w Teatrze Polskim w Warszawie.
W tym przedstawieniu więcej niż połowa to rozmowa z ludźmi, więc głowę miałem przede wszystkim tym zajętą. Wtedy łatwo o pomyłkę w tekstach szekspirowskich, ponieważ byłem bardzo skoncentrowany na tym, aby podziękować wielu ważnym dla mnie osobom.
Dlaczego akurat dzieła Szekspira wybrał Pan na ten szczególny wieczór?
Po pierwsze dlatego, że jest jednym z największych, jeżeli nie największym twórcą literatury teatralnej w historii teatru. Po drugie, że jest to przedstawienie, które ma swoją bardzo długą historię i je kocham. Tak jak już wspomniałem, „Szekspir Forever!” to był mój skromny hołd dla tych, dzięki którym mogłem stanąć przed publicznością w Teatrze Polskim w Warszawie.
Tyle ról teatralnych, filmowych na koncie, ale czy ma Pan poczucie spełnienia zawodowego?
Tak, choć mam poczucie, że były momenty słabiutkie, średnie, ale też piękne. Tych ostatnich było co najmniej kilka.
Skoro zdarzyły się te słabsze, to czy pojawiło się zwątpienie w zawód aktora?
Nie, nigdy. Uważam, że mój zawód jest piękny i ma ogromny sens społeczny, moralny, często też ekonomiczny. Każdy z nas przeżywa różne momenty zwątpienia w siebie, stawiania sobie znaków zapytania, czy to jest droga, którą powinienem był wybrać. Takich pytań nigdy sobie nie stawiałem. Wyznaję to z pewnym zakłopotaniem.
Lwia część Pana pracy artystycznej przypada na pobyt we Francji. Często polskich artystów, którzy robią karierę za granicą określa się mianem gwiazd eksportowych. Zgadza się Pan z takim określeniem?
Nie, broń Boże. Nie miałem takiego poczucia i w ogóle nie uważam siebie za gwiazdę, tylko po prostu pracownika mojego zawodu. Nie wiem, czy to przez wrodzoną skromność, ale gwiazda oznacza kogoś, kto błyszczy, bryluje. Jakoś nie pasuje to słowo do mnie. Natomiast we Francji miałem zaszczyt reprezentowania polskiej szkoły teatralnej czy filmowej i tak na pewno byłem postrzegany. Nikt w Polsce nie wyznaczył mi takiej roli, także działo się to obiektywnie. Ludzie we Francji byli zainteresowani tym, jak nauczam w szkołach teatralnych, czy jak reżyseruję i oczywiście również jak gram.
Z tym zawodem bardzo często wiąże się popularność. Czy ona Panu bardziej ciążyła czy przynosiła korzyści?
Nigdy mi to nie przeszkadzało. Taka rozpoznawalność czasami pomaga w codziennym życiu. Nigdy nie dochodziła do takiego stopnia, żeby paparazzi uganiali się za mną. Nie mają zresztą raczej do tego powodu.
Od ośmiu lat jest Pan dyrektorem Teatru Polskiego w Warszawie, czy łączenie tradycji z nowoczesnością, to Pana pomysł na jego funkcjonowanie?
W każdym razie jest to bardzo ważny element mojego programu. Mam nadzieję, że tak jak dotąd, różni twórcy będą nadal pracowali w tym teatrze, zarówno młodzi, jak i starzy, po prostu różnorodni. Jest to na pewno cecha tego miejsca i chcę, żeby to było kontynuowane.
A jak udaje się Panu w tych niełatwych czasach trzymać teatr z dala od polityki, żeby nie podzielić losu Teatru Polskiego we Wrocławiu czy Starego Teatru w Krakowie?
Po prostu kontynuujemy pracę, którą zaczęliśmy osiem lat temu. Nie zmieniam o jotę mojego myślenia o teatrze, w związku z czym mam ochotę powiedzieć, że nic się nie zmieniło. Nadal nie jesteśmy głusi, ślepi, widzimy, co się dzieje, nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Reagujemy na to tak, jak powinien reagować artysta, pracując w teatrze i realizując teksty, które proponuję.
Jesteśmy w okresie przedświątecznym, jak ważne są te święta dla Pana?
Oczywiście, że są ważne, z wielu powodów. To jest na pewno takie wyciszenie, ale są również okazją do ważniejszych refleksji. Przecież narodziny Chrystusa to jeden z najważniejszych momentów w historii ludzkości, więc i o tym trzeba myśleć i nad tym się zastanawiać.
A jak Pan spędza Boże Narodzenie, w gronie rodzinnym?
Tak, wreszcie mogę sobie na to pozwolić.