„Gdy trzynastoletnia Olga postawiła pierwsze kroki na paryskim dworcu kolejowym, znalazła się w samym sercu pulsującej metropolii. Z jednej strony zgiełk i nieustanny ruch, z drugiej – potężna konstrukcja hali, arcydzieło współczesnej architektury zbudowane z żelaza i szkła. Te elementy składały się na kwintesencję nowoczesnego miasta, które witało ją otwartymi ramionami. Dla chłonnej wrażeń nastolatki pierwsze spotkanie z Paryżem mogło być nie tylko przytłaczające, ale też inspirujące. Właśnie w poszukiwaniu tej inspiracji Adam Boznański w 1878 roku zabrał swoją rodzinę do Paryża, by razem zwiedzić wystawę światową na Polach Marsowych. Skorzystali wszyscy. Adam doświadczony oraz szanowany inżynier, także człowiek o szerokich horyzontach, nie mógł przejść obojętnie obok technicznych i naukowych obojętnie obok technicznych i naukowych nowinek prezentowanych na wystawie. Eugenia z kolei miała w Paryżu krewnych, co nadało wizycie osobisty wymiar. Natomiast dla Olgi i Izy wyjazd był okazją do poznania życia poza granicami konserwatywnego Krakowa. Podczas zagranicznej wycieczki zrozumiały, że świat jest o wiele większy, bogatszy i bardziej złożony niż ten, na który były skazane w swojej kamienicy.”
„(…) Paryż wywarł ogromne wrażenie na obu dziewczynkach. W porównaniu z Krakowem jawił się jako prawdziwe Miasto Świateł – oślepiające swoim blaskiem, pięknymi budynkami, zabytkami, muzeami i teatrami. Wyobraźnia sióstr została wręcz rozpalona do czerwoności. I pewnie właśnie tam, wśród francuskich ulic, zaczęło kiełkować marzenie małej Olgi, by kiedyś zamieszkać w tym wielkim mieście.”
Ciąg dalszy fragmentów książki
„(…) Była czujna i bezwzględna. Z reporterską dokładnością przenosiła na obraz każdą zmarszczkę, każdy siwy włos, zwiotczałą powiekę, skazę. Ale to malowanie rąk, zwłaszcza suchych, żylastych, z długimi palcami, sprawiało jej szczególną przyjemność, niemalże fizyczną rozkosz. Zachwycała się, że każda ręka ma swój indywidualny charakter i jest psychologicznym dopełnieniem twarzy. Trzeba przyznać, że Boznańska była niezłym psychologiem. Nim zabrała się do pracy, zaparzyła herbatę, uraczyła rozmową, ugościła – miała na to czas, w końcu obraz powstawał długo, bywało że nawet przez czterdzieści posiedzeń, choć zapewniała, że przeciętnie trwało to miesiąc. Zdarzało się też, że sesję trzeba było przerwać. I choć niektórych klientów ta powolność odstraszała, to ci, którzy Oldze zaufali, nigdy nie żałowali. Warto było czekać na ten właściwy moment, na iskrę, która sprawia, że gdy po latach patrzymy na portret starszej kobiety, widzimy w jej oczach radosne figielki (za młodu pewnie lubiła flirtować) albo dostrzegamy przeraźliwy smutek, jaki zalega w spojrzeniu młodego mężczyzny – od razu wiadomo, że go nie opuści, będzie trwał z nim do końca. (…)”
„A żeby lepiej zobaczyć, podawała ręcznik i kazała zmywać z twarzy pudry, tusze i szminki – zero makijażu, bo tu, w jej pracowni, tylko ona mogła malować. A malowała prawdę. Nie koloryzowała nawet wówczas, gdy stawała przed lustrem i przeistaczała się w swoją własną modelkę. Dumna, z lekko uniesioną brodą, z czarnymi włosami zaczesanymi na wałku nad czołem i upiętymi w staranny kok, najczęściej w roboczym fartuchu. Od razu wiadomo było, kto tu rządzi. Pracę zaczynała po południu. Okna zasłaniała firanami, kotarami, poszarpanymi materiałami niewiadomego pochodzenia. Światło nie mogło być zbyt intensywne. Może dlatego szyby w jej pracowni pokrywała warstwa brudu, działająca
jak naturalny filtr, który tłumił słońce. Podobnie jak siwy dym papierosowy. Bez papierosów i bez mocnej herbaty obejść się nie mogła.”
„(…) Rzadko malowała na płótnie. Wolała tekturę. Głównie ze względu na koszt – tektura była tańsza – ale artystka podnosiła także inny, bardziej osobisty powód. Twierdziła, że jest wielką egoistką i chciała, aby wszystko, co stworzyła, zniknęło po jej śmierci. Trudno uwierzyć w takie intencje u osoby o wielkim sercu, ale trzeba przyznać, że artystka robiła co w jej mocy, by jej spuścizna nie przetrwała. Używała najpodlejszej tektury, a gruntowała ją, lekceważąc przy tym wszystkie zasady sztuki malarskiej, zwykłym klejem stolarskim. Na domiar złego, w pracowni Olgi roiło się od myszy, które zostawiły ślady ostrych zębów na wielu pracach. A daty? Nie zwracała na nie uwagi. Kogo obchodzi, kiedy powstał portret tej czy innej damy? Liczy się tylko to, że artystka tu jest i patrzy na nas – uważnie, przenikliwie, na wskroś.”
O autorce
Agnieszka Kijas jest krytyczką sztuki, pisarką oraz organizatorką spotkań i prelekcji na temat malarstwa. Prowadzi podcast Dawno temu w sztuce, gdzie w lekkim tonie opowiada o najwybitniejszych działach, jakie na przestrzeni wieków wyszły spod pędzli genialnych malarzy. Jest także autorką książek o wybitnych artystach oraz monografii teatralnych. Jako dziennikarka i felietonistka aktywnie promuje sztukę zarówno na żywo, jak i online.
Zakup książki możliwy jest tu: https://www.empik.com/olga-boznanska-malarka-ludzkich-dusz-kijas-agnieszka,p1537377407,ksiazka-p?qa=olga%20bozna%C5%84ska&ac=true