Wierzy Pani, że miłość może trwać przez całe życie?
Absolutnie, ponieważ jestem niepoprawną romantyczką. Uważam, że miłość dopada nas w zaułku jak złoczyńca. Nigdy nie jesteśmy w stanie jej sobie zaplanować. Warto wierzyć w marzenia, by potem cieszyć się, jeśli się spełnią. Czasami jednak miłość na całe życie kończy się w pewnym momencie i wówczas możemy spotkać inną miłość. (śmiech)
Pani bohaterka w spektaklu „Czworo do poprawki” ma z tym problem.
Lucy niestety nie wie, czym jest miłość i jak się ona rodzi. Jej i Olgierdowi, którego gra Piotr Machalica, miłość się na pewno przytrafiła. Cały czas pamiętają, jak się zakochali i od wielu lat próbują ten stan utrzymać. Każdy, kto był w związku wie, jakie to trudne, a dla niektórych wręcz niemożliwe. Oni się ze sobą boksują, ale próbują wytrwać i to daje nadzieję, że im się uda.
Fundują sobie swego rodzaju terapię na oczach widzów.
Mam nadzieję, że to będzie oddziaływać na widzów. Woody Allen powiedział kiedyś, że „tragedia to jest komedia, która przytrafiła się innym”. My próbujemy ją grać jak poważny temat. Rozwód, a w dalszej kolejności remont to obecnie największe życiowe tragedie, które przytrafiają się wielu osobom. Nie wiem, jak to się układa procentowo, ale bardzo dużo par się rozwodzi. W klasie u moich dzieci to ponad połowa rodziców. Jeżeli ktoś spodziewa się czystej farsy, to jej tutaj nie znajdzie. Jest za to słodko-gorzko, a czasami trochę pikantnie.
Co wnosi zderzenie dwóch par, dojrzałej z młodą?
To taki schemat znany z wielu sztuk. Ci tzw. „starzy” mają już swój bagaż doświadczeń i wiedzą, jak się ze sobą kłócić. Czasami się nie cierpią, ale jednak wciąż się kochają. To fajnie kontrastuje z parą, która jest zaledwie rok po ślubie i jeszcze spijają sobie z dzióbków. Oni przyjechali do tego samego hotelu, żeby starać się o dziecko. W tych rolach Agnieszka Sienkiewicz i Marcin Korcz.
„Starej” Pani na pewno nie przypomina. Skórzana kurtka, rockowy styl i kręcone włosy…
Chcieliśmy, żeby była to rockandrollowa para, taka ostra, z „jajami”. On jest byłym rockmanem, czasami jeszcze koncertującym, a ona zakochaną w nim dawną fanką, którą wypatrzył gdzieś pod sceną. Rządzi w tym związku, nosi za nim walizki, a czasami rozdaje za niego autografy.
Z Piotrkiem Machalicą znamy się jak łyse konie. Graliśmy ze sobą wiele lat temu, jeszcze w Teatrze Powszechnym, np. w „Trzech Siostrach”. Bardzo fajnie jest się znowu spotkać i zobaczyć, że nadal dobrze nam się pracuje na scenie.
Spektaklowi towarzyszy akcja społeczna #POKOCHAJMYSIE. Wierzy Pani w jej powodzenie?
Absolutnie, dlatego że nie ma nic lepszego niż to, żeby się kochać nawzajem, a nie robić wojny czy kłócić się. Oczywiście wszyscy żyjemy polityką i dobrze, że istnieje teatr, który przekazuje treści społeczne. Jako aktorka jestem jednak zainteresowana graniem w spektaklu, takim jak nasz. Na co dzień żyjemy miłością, a to daje podstawy do tego, żeby sztuki o miłości ciągle powstawały.
Co do samej akcji, to widziałam fragmenty wypowiedzi starszych ludzi i to są piękne rozmowy. Oni siedzą ze sobą, czasami patrzą na siebie, a czasami w inną stronę, bo znają się już od 50 czy 60 lat. Urzekł mnie mężczyzna, który opowiadał, że codziennie przynosi swojej żonie kawę do łóżka. W miłości chodzi właśnie o małe gesty, które przegapiamy w ciągłym pędzie. Wydaje nam się, że miłość jest dana raz na zawsze, a trzeba o nią dbać cały czas.
Ten temat trafia na podatny, polski grunt?
Tak, bo nie potrafimy, jak pokolenie naszych dziadków „reperować” związku. Jak się coś zepsuje, to się to po prostu wyrzuca. W Bydgoszczy gram w sztuce „Koniec miłości”, która jest o tym, że dwie osoby się spotykają i rozstają. To są 45-minutowe monologi, w czasie których wyrzuca się, co nas w związku zraniło.
Tutaj mamy inną konwencję, bardziej komediową. Bohaterowie spotykają się, żeby ratować swój związek. Wydaje mi się, że ten temat jest strasznie ważny. Nie sądzę, żeby teatr mógł mieć taką moc, żeby coś w tej kwestii zmienić, ale jeżeli ktoś przyjdzie, uśmiechnie się pod nosem i zastanowi, to może być to jakaś forma terapii.