Choć postanowiła zostać śpiewaczką chwilę po tym, gdy odebrała świadectwo maturalne, to jej droga do zrealizowania marzenia nie była łatwa. Nieudany pierwszy egzamin do Akademii Muzycznej, uczenie się śpiewu bez znajomości… nut. Nauka pochłaniała większość czasu, którego i tak miała niewiele, a to za sprawą pierwszej, wielkiej miłości i ciąży… Zdobyła uznanie jeszcze w trakcie studiów, zostając laureatką lub wygrywając międzynarodowe konkursy. Rozpoczęła współpracę z Teatrem Wielkim w Warszawie i nie tylko. W życiu Małgorzaty Walewskiej nadszedł czas na podbicie światowych oper. Występowała w Metropolitan Opera w Nowym Jorku, na deskach Royal Opera House w Londynie, w wiedeńskiej Staatsoper czy w Teatrze Herodion w Atenach. Partnerowali jej najlepsi: Luciano Pavarotti, Placido Domingo i José Cura.
Jej kariera nabierała rozpędu, ale nie wszystko można było jednak przewidzieć. Choroba utrudniająca codzienne funkcjonowanie, a co dopiero wymagające kilkugodzinne występy na scenie. Rozłąki z córką, problemy w związku. Jak pogodzić życie rodzinne z częstymi wyjazdami i życiem na walizkach? Na świecie była ceniona i uwielbiana, ale w Polsce niezbyt sławna. Zmieniło się to za sprawą zaśpiewanej przez nią razem z Michałem Bajorem piosenki do głośnej produkcji „Qvo vadis”, skomponowanej przez kolegę ze studiów, Piotra Rubika. Polacy zakochali się w piosence i w głosie Małgorzaty, ale ludzie ze świata opery krytykowali za ją za romans z muzyką popularną. Mimo krytyki uparcie wyznacza nową drogę, łącząc pracę w operze z występami w popularnym show „Twoja twarz brzmi znajomo”.
Fragmenty książki
Jak wspominasz dwa lata kontraktu w Wiedniu?
To miasto konserwatywne i snobistyczne. Nie mogę powiedzieć, że na tym ucierpiałam. Wręcz przeciwnie. Wiedeń to idealne miejsce dla próżnego artysty, a fakt, że byłam solistką opery, otwierał przede mną wszystkie drzwi. Gdybym przykleiła sobie na czole zdjęcie z Pavarottim, to jeszcze otwierałoby okna. Nigdzie nie przyjęłam tylu wyrazów uwielbienia. Była jednak pewna rzecz, która mi bardzo w Wiedniu przeszkadzała. Austriacy okrutnie kopcili papierosy i to bardzo mnie dotykało.
Opera w Wiedniu gościła i nadal gości największe sławy.
Kiedy dzisiaj myślę o spędzonym tam czasie, to wiem, że był to wielki zwrot w mojej karierze. Każde spotkanie z Plácidem Domingiem czy z Lucianem Pavarottim było dla mnie świętem. To śpiewacy o nieprzeciętnej osobowości i aura uwielbienia, która ich otaczała, była jak najbardziej uzasadniona. Sympatyczni, bezpośredni. Na scenie starali się dodawać otuchy młodym kolegom. To właśnie w Wiedniu stałam na scenie z Dmitrijem Chworostowskim, Thomasem Hampsonem, Renatem Brusonem, Berndem Weiklem, Editą Gruberovą. Tam też poznałam wielu niezwykłych ludzi,jak na przykład Romana Polańskiego, Márthę Eggertt czy Marcela Prawego, osobistego sekretarza Jana Kiepury.
***
W którym roku przyjechałaś do Wiednia?
W 1996.
A w którym roku – przypomnij mi – „umarłaś” na scenie w Krakowie?
W 2010.
Czternaście lat na walizkach. Nie każdy dałby sobie radę z takim trybem życia.
Lubiłam to życie. Mieszkałam w pięknych miejscach, zwiedzałam świat, stałam na najlepszych scenach. Podróżowanie było wpisane w charakter mojej pracy. Przelot przez pół Europy był czymś tak normalnym, jak przejazd z Pragi na Ursynów. Nawet jeśli wpadałam na szybkie zastępstwo, kiedy jakaś mezzosopranistka nagle zaniemogła, miałam szansę zobaczyć coś więcej niż lotnisko i dworzec kolejowy. Na szczęście teatry operowe usytuowane są w najpiękniejszych dzielnicach miast. Kiedy w hotelowym pokoju budzik wyrywał mnie z głębokiego snu, zastanawiałam się często, co to za sufit? Nauczyłam się więc przywoływać obrazy z otoczenia, zanim otworzyłam oczy.