Jak to było po 30 latach wrócić do „Kogla-Mogla”?
Trochę tak jak to koń, który wraca do stajni. (śmiech) Jestem już od wielu lat na emeryturze filmowej. Co prawda grałam ostatnio w serialach „Ojciec Mateusz” czy „Na dobre i na złe”, ale były to epizody. Z moją dużą pracą, czyli „Plebanią”, która trwała jedenaście lat, pożegnałam się już dobrych kilka lat temu. Powrót do „Kogla-Mogla” był więc sentymentalny, ponieważ niezwykle serdecznie wspominam tę produkcję sprzed 30 lat.
Wszystko było wtedy takie naturalne. Gdy wchodziłam do swojej filmowej kuchni, to normalnie odpalałam palnik pod płytą, stawiałam czajnik i robiłam herbatę. Nie było żadnych cateringów, tylko samochód wojskowy z dużym termosem, gdzie była zupa z wkładką. Bardzo się z tego cieszył ten pies uwiązany w gospodarstwie, bo zawsze dostawał jakąś kiełbasę. Potem go dziewczyny z charakteryzacji wykradły, ponieważ ludzie na wsi jeszcze nie za bardzo dbali o swoje zwierzęta. Kierownik produkcji musiał płacić, bo oskarżyli nas o jego kradzież. Poza tym mieliśmy dużo więcej czasu, nie każdy miał samochód, były rozmowy o tym, co kto zagrał, co kto czytał. Teraz się wszyscy spieszą.
Którego bohatera z tego filmu najmilej Pani wspomina?
Zdecydowanie Jurka Turka. Był nie tylko wspaniałym kolegą, ale także aktorem i człowiekiem. To się bardzo liczy, bo są wspaniali aktorzy, ale nie zawsze dobierają się jako partnerzy filmowi. Grałam z nim w wielu innych filmach, podobnie zresztą jak z Romkiem Kłosowskim.
Czyli brakowało go w tej trzeciej części?
Bardzo. Podobnie jak tej damy z pieskiem, czyli Małgorzaty Lorentowicz. Teraz takie osoby już dość trudno jest wyłuskać. Ona była jakby z tamtej epoki, naprawdę wspaniała osoba. Jak się patrzyło na jej elegancję, to człowiek nie pomyślałby, że była żołnierzem Powstania Warszawskiego z różnymi przeżyciami.
Wielu fanów dwóch pierwszy części „Kogla-Mogla” ciekawi, czy znów padną słynne słowa: „Oj córuś, córuś” z ust granej przez Panią postaci?
Tym razem w moim przypadku one nie zabrzmią. Mam za to bardzo dużo miłych kontaktów z moim filmowym wnukiem, do którego mówię „wnuniu, wnuniu”. (śmiech)
W końcu bez funduszy babci nie udałoby mu się otworzyć dyskoteki.
To prawda, ale to jeszcze mój świętej pamięci mąż zakopał majątek w kukurydzy. Nie bardzo wiedziałam, na co to będzie, ale skoro mój wnuk mi obiecał, że całej gminie szczęka opadnie, to już się cieszyłam. Nawet pomimo upływu 30 lat, Solska nadal pamiętała, jak to ludzie we wsi mieli im za złe, jak się Kasia nie stawiła na swoje własne wesele.