Postać Borysa Godunowa od dawna fascynuje pisarzy, historyków, poetów, ale także ludzi teatru. Dlaczego akurat teraz zdecydował się Pan wystawić tę sztukę w Teatrze Polskim w Warszawie?
Nie chodzi tu wcale o fascynację Borysem Godunowem, bo to postać historyczna. To, co mnie fascynuje to sztuka, którą napisał Aleksander Puszkin, w której jest przecież więcej postaci niż tylko Borys Godunow. Bardzo ważny jest tutaj Samozwaniec, czyli Grigorij Otriepiew. Głównym tematem tej sztuki jest zdobycie i utrzymanie władzy, co oznacza, że to sztuka bardzo polityczna.
Współcześni Puszkinowi nie dostrzegali jej walorów. Dlaczego z ich perspektywy nie wszystko było czytelne?
Wynika to z tego, że zamysł Puszkina i forma dramaturgiczna były bardzo współczesne temu, co jest dzisiaj. On po prostu wyprzedzał swoją epokę i dlatego nie był wtedy do końca rozumiany. Ta sztuka składa się z aż 23 scen, niektóre z nich są bardzo krótkie i szybko się zmieniają. Mamy wrażenie, jakbyśmy oglądali film, a nie sztukę teatralną. To irytowało współczesnych Puszkinowi, którzy byli przyzwyczajeni do tragedii, w której obowiązywała zasada jedności czasu i miejsca, dlatego nie doceniali walorów tej sztuki.
W tej sztuce widoczny jest też cień Szekspira. Jakie to ma znaczenie dla tej historii?
Puszkin stworzył sekwencję scen, które są pełne kontrastów, podobnie jak to było u Szekspira. To, co ich łączy, to również fakt, że obaj krytykowali ruchy polityczne, byli wobec nich bardzo sceptyczni. U Puszkina jest jednak dużo większa różnorodność w porównaniu z tym, co możemy znaleźć u Szekspira. Mamy sceny na przemian komiczne i ironiczne, pełne wrażliwości. Na scenie jest też bardzo dużo ludu, co nie było możliwe w czasach Szekspira. Nie mógł on sobie pozwolić, żeby mieć na scenie aż tak wielu aktorów i tworzyć tak rozbudowane sceny zbiorowe. Zatem to, co stworzył Puszkin jest bardziej współczesne w porównaniu z tym, co tworzył Szekspir.
Skoro ta sztuka jest aż taka współczesna, to jaka płynie dla nas nauka z historii Borysa Godunowa?
Wydaje mi się, że taka sama, jak ze wszystkich sztuk, przynajmniej jeśli mówimy o teatrze w wydaniu klasycznym. Po pierwsze, że do władzy politycznej trzeba podchodzić z wielką ostrożnością. Ma ona tendencję, żeby popadać w przesadę, przeradzać się w dyktaturę. Władcy mają pokusę, żeby ciemiężyć lud, a władza polityczna staje się dla nich celem samym w sobie.
Po drugie to, że wszystko w życiu jest paradoksem. Rodzimy się po to, żeby umrzeć. Na tym była też zbudowana grecka tragedia i temu zawdzięczała swój sukces. To jest coś, co teatr stara się pokazać i co starał się pokazać również Puszkin.
Czy fakt, że „Borys Godunow” jest wystawiany w Warszawie, w Polsce, ma znaczenie dla tej inscenizacji?
Wydaje mi się to bardzo ciekawe, ponieważ w tej sztuce Polacy zdobywają Moskwę i sadzają na tamtejszym tronie swojego cara. Dzisiaj jest zupełnie inaczej, ponieważ Polacy raczej boją się Rosji, co daje efekt ironiczny.
Decydujące jest jednak to, że Puszkin opisuje wydarzenia historyczne sprzed 200-300 lat i posługuje się nimi w sposób metaforyczny. Bardzo ważne jest to, żeby przedstawić tę sztukę w taki sposób, w jaki widział ją sam autor. Uważam, że nie wolno jej uwspółcześniać, ponieważ zniszczyłoby to efekt, który zamierzał uzyskać Puszkin. Opisywane z dystansu wydarzenia historyczne oczywiście mogłyby tak samo mieć miejsce w czasach współczesnych.
Czyli zobaczymy na scenie bohaterów, ludzi z krwi i kości?
Tak, mam nadzieję, że aktorom wystarczy krwi i kości, żeby ich kreacje aktorskie na scenie były wystarczająco mocne i żywe.
Czego ta kilkumiesięczna praca z obsadą Pana nauczyła i czy był to bardziej proces twórczy czy realizacja gotowego planu?
Zrealizowałem to, co pierwotnie planowałem. Nie miałem innego wyjścia, ponieważ nie znam języka polskiego, więc jedyną możliwością było zrobienie spektaklu, który już znałem, który pamiętałem, ponieważ wystawiałem tę sztukę już wcześniej. Tylko w ten sposób mogłem porozumieć się z aktorami.
Nie do przecenienia są jednak moje prywatne doświadczenia z pobytu w Warszawie. Zwiedzałem miasto, poznawałem kontekst historyczny, opowiadano mi też, jak wydarzenia z przeszłości wpłynęły na to, jak Warszawa wygląda obecnie. Wszystkie kontakty i rozmowy z Polakami były dla mnie bardzo cenne.
Teatr od zawsze pełnił rolę edukatora, ale też wpływał na postrzegania świata. Czy Pana zdaniem w czasach, w jakich żyjemy powinien jeszcze mocniej odgrywać ją w życiu społecznym ludzi?
Zawsze wątpiłem w to, że sens teatru polega na tym, by wychowywać widza, by go edukować. Moja praca bazuje na tragedii greckiej i dlatego staram się przedstawiać w swoich spektaklach beznadzieje naszej egzystencji, która wynika z tego, że w życiu nas śmiertelnych jest tak wiele paradoksów. Zależy mi na tym, żeby spektakl odzwierciedlał życie w takiej postaci, w jakiej ono naprawdę występuje, prawdziwy obraz świata. Iluzje, wymówki, kłamstwa to dla mnie główna funkcja teatru.
Oczywiście może się zdarzyć, że widz dzięki spektaklowi coś zrozumie, że wyjdzie z sali teatralnej inny niż był przed przedstawieniem. Nie można tego wykluczyć, ale myślę, że niewiele więcej może się zdarzyć. To wielcy niemieccy romantycy na początku XIX wieku doszukiwali się w teatrze funkcji edukacyjnej i uważali, że teatr może być taką szkołą, ale moim zdaniem to zdecydowanie przesada.