Lektura ich wspomnień porusza, budzi sprzeciw wobec sowieckiego zbydlęcenia i podziw dla heroizmu małych Polaków. Losy bohaterów tej książki są wyjątkowe, a to w końcu ostatnie pokolenie, od którego możemy dowiedzieć się historii zesłańców syberyjskich.
– Wszyscy my, wojenni tułacze, mamy przetrącone życiorysy, dlatego tak bardzo zależy nam na tym, by pamięć o tamtych zdarzeniach, ich ofiarach i sprawcach zachować i pielęgnować. To nie jest „grzebanie się w przeszłości”, jak mówią niektórzy. Ze swoją pamięcią stanowimy żywą lekcję historii, która przestrzega: „Nigdy więcej wojny” – podkreśla Helena Kurzak, bohaterka książki „Dzieci wygnane”.
„Nie uciekaliśmy z kraju, ale do niego przez cały świat wracaliśmy. O polską niepodległość nasi żołnierze walczyli na wszystkich frontach. To byli więźniowie sowieckich łagrów i posiołków – wynędzniali, ale każdą drogą do Polski szli. Walczyli w nadziei, że wrócą do domu, na Kresy. Ich i nasza droga do domu usiana jest krzyżami – wśród nich nie ma krzyża mojego ojca. Ilu takich krzyży brakuje?”
Od autorki
„Moi Sybiracy” stracili zdawałoby się wszystko: rodziców, dom, dzieciństwo, szansę na lepsze życie. Ale na jego gruzach potrafili zbudować nowe, dać życie kolejnym pokoleniom. Pod koniec 2018 roku rozmawiałam z kobietą, która przeszła trasę z Kresów na Syberię i przez Afrykę do Polski Ludowej, w której przez następne 50 lat musiała ukrywać swoją przeszłość. Pomyślałam, że takie historie trzeba utrwalać.
Metodą łańcuszkową – od jednej osoby do drugiej – trafiałam na kolejne historie. Tułacze rodziny wszędzie tam, gdzie się pojawiały – w Iranie, Libanie, Indiach, Nowej Zelandii, Australii – tworzyły ośrodki polskości, dlatego uważam, że dziś w wolnej Polsce jesteśmy im winni upamiętnienie.