Artysta, który przejrzał polską duszę. 150. urodziny Stanisława Wyspiańskiego
15 stycznia, 2019
Od cierpienia do śmiechu, od wzruszenia do ironii. Paolo Sorrentino „Nieistotne wizerunki”
15 stycznia, 2019

„Czas na prawdziwą rozmowę o kobietach”. Kinga Dębska łamie kolejne tabu

Kinga Dębska na planie najnowszego filmu „Zabawa zabawa” (fot. Robert Jaworski)

Zanim została reżyserką, była dziennikarką, a z wykształcenia jest japonistką. Kinga Dębska rozpoznawalność zyskała trzy lata temu dzięki sukcesowi filmu „Moje córki krowy”. Teraz dostaje wiele scenariuszy, ale ten do najnowszego obrazu „Zabawa zabawa” o trzech kobietach uzależnionych od alkoholu napisała wspólnie z Miką Dunin. – Potrzebujemy takiego filmu. Niby jesteśmy tak nowocześni i dogoniliśmy Zachód, a do swoich słabości wciąż przyznać się nam trudno – zauważa Dębska. Kulturze wokół Nas opowiedziała o spotkaniach z anonimowymi alkoholiczkami, dlaczego ocaliła życie bohaterce granej przez Agatę Kuleszę i czy „Moje córki krowy” doczekają się kontynuacji na ekranie.

Czy Pani najnowszy film „Zabawa zabawa” ma złamać tabu na temat kobiet alkoholiczek?

Dobrze by było. Ale podstawową rolą tego filmu jest bawić ludzi i opowiedzieć im fajną historią, w której mam nadzieję, niektórzy z nas będą się mogli przejrzeć. Alkohol jest tematem trzech oddzielnych historii nie bez kozery, bo „Zabawa zabawa” ma mówić o ukrytych alkoholiczkach, których nie widzimy na ulicy, pod budką z piwem, ale które są bogate, piękne, mądre i piją same. Nie zadaję pytania, dlaczego. Można powiedzieć, że mają w środku, jak mówią alkoholicy – „dziurę”, którą muszą czymś zapełnić.

Myślę też, że przyszedł wreszcie czas na prawdziwą rozmowę o kobietach i to nie tylko o ich sile, ale także o słabościach.

Te trzy osobne historie łączy jeden problem, więc właściwie mogłyby one się spotkać.

To byłoby za proste. Ten film momentami jest śmieszny, ale przede wszystkim chciałam, żeby bolał i dotykał widzów, bez względu na ich stosunek do alkoholu. Każdy z nas zna problem alkoholizmu, niekoniecznie musimy być alkoholikami, żeby alkohol nam coś odebrał. Picie to temat współczesnego świata, czego dowodem jest przerażająca informacja, że aż 14 procent Polaków jest alkoholikami.

Wracając do Pana pytania, to pierwotnie główne bohaterki miały się spotkać na terapii, ale doszłam do wniosku, że to byłoby banalne. Poza tym alkoholizm to choroba samotności, szczególnie ten kobiecy. Byłoby to myślenie życzeniowe, że spotkały się trzy panie na terapii i się wspólnie leczą. Postawiłam na innego rodzaju zakończenie, gdzie każda kończy inaczej, ale sama. Nie ma miękkiej gry i łatwych rozwiązań.

W jednej z głównych ról zagrała córka reżyserki – Maria Dębska (fot. Robert Jaworski)

Zaserwowała Pani widzom swoiste przeglądanie się w lustrze. Czy Polacy są gotowi, by zobaczyć swoje prawdziwe oblicze?

Myślę, że potrzebujemy takiego filmu. Rozmawiałam z ludźmi z zagranicy i oni temat alkoholizmu mają już przerobiony. Nikogo tam nie dziwi, że ktoś chodzi na terapię i się leczy, że nie pije, bo jest alkoholikiem i mówi to otwarcie na imprezie. Niby jesteśmy tak nowocześni i dogoniliśmy Zachód, a do swoich słabości wciąż przyznać się nam trudno.

Wciąż pokutuje mit bohaterskiego Polaka, który jak Pan Wołodyjowski jedzie na koniku i wygrywa bitewki. A jak przegra, to woli o tym nie mówić. Moim zdaniem właśnie trzeba mówić o przegranych, bo one są ciekawsze. Każdy awers ma swój rewers, a każda siła ma swoją słabość.

Kinga Dębska kolejny już raz stanęła za kamerą filmu fabularnego (fot. Robert Jaworski)

Scenariusz powstał wspólnie z Miką Dunin, która temat alkoholizmu zna od podszewki. Jak się Panie poznały?

Od momentu, kiedy zrobiłam z Marią Konwicką dokument „Aktorka” o Elżbiecie Czyżewskiej, która była uzależniona od alkoholu, miałam poczucie, że to dobry temat na fabułę. Czułam się jednak za mało wyposażona w wiedzę, dlatego poszłam do Ewy Woydyłło z prośbą o pomoc. To ona skontaktowała mnie z Miką, której zaproponowałam wspólne napisanie scenariusza.

Odbyły Panie szereg spotkań z pierwowzorami bohaterek. Jak je Pani wspomina?

Jeździłam na spotkania AA i grupy wsparcia organizowane nieformalnie przez niepijące kobiety, bo one się bardzo blisko przyjaźnią, czego im zresztą zazdroszczę. Tak silne relacje między kobietami rzadko się spotyka. To są przeważnie piękne, wykształcone kobiety, które opowiedziały mi najgorsze rzeczy, jakie zdarzyły im się po alkoholu. Te historie kompletnie do nich nie pasowały.

Gdy nagrałam to wszystko, przez jakiś miesiąc nie byłam w stanie tego przesłuchać. Tak to mną wstrząsnęło. Każda z tych kobiet przeszła przez piekło, zanim znalazła się w miejscu, w którym jest teraz. Część z tych historii znalazła się w filmie, wpisana w życie bohaterek.

Dorota Kolak wciela się w jedną z trzech uzależnionych od alkoholu kobiet (fot. Robert Jaworski)

Czy role w filmie „Zabawa zabawa” były pisane pod konkretne aktorki?

Lubię myśleć o aktorach, kiedy piszę scenariusz i tak też było w tym przypadku, ale zdawałam sobie sprawę, że wcale nie musi mi się udać. Mam taką teorię dobrej współpracy z aktorami, że obie strony muszą chcieć ze sobą pracować. Tu tak było. Agata Kulesza, Dorota Kolak i Maria Dębska, które zagrały główne role, otworzyły się przede mną i przekroczyły w sobie wiele różnych barier, za co jestem im głęboko wdzięczna.

Agaty Kuleszy w roli uzależnionej od alkoholu prokurator jeszcze nie widzieliśmy. Łatwo dała się namówić do tej roli?

Zastanawiała się przez jakiś czas, czy wziąć tę rolę. Pamiętam, jak rozmawiałyśmy o zakończeniu, bo w pierwotnej wersji scenariusza chciałam filmową Dorotę zabić. Agata mnie przekonała, żeby tego nie robić, żeby ją ocalić. (śmiech) Przekonała mnie, że większą karą niż śmierć będzie dla niej samotne życie w złotej klatce.

Agata Kulesza w roli zasłaniającej się immunitetem prokurator (fot. Robert Jaworski)

Z kolei Dorota Kolak długo czekała na główną rolę w filmie.

Bardzo się ucieszyła, że dostała tę rolę, na początku wręcz w to nie wierzyła. Pracowałyśmy już razem w serialu. Polubiłyśmy się, nadajemy na tych samych falach i obie jesteśmy odważne. Wcześniej dałam jej już rolę w filmie „Plan B”, ale czułam, że to aktorka głównej roli. Nie miałam wątpliwości, że to ona powinna zagrać panią doktor. Praca z Dorotą to sama poezja, jest bardzo skupiona i precyzyjna na planie. Pamiętam, że kiedy grała scenę głodu alkoholowego z Mirosławem Baką, to część ekipy wyszła, nie mogła patrzeć, takie to było silne i przejmujące.

I wreszcie ta trzecia – Maria Dębska, prywatnie Pani córka. Z nią było najłatwiej?

Wręcz przeciwnie. Marysia miała w filmie bardzo trudne sceny, a ja jako matka musiałam je reżyserować. Nakręciliśmy je już pierwszego dnia, a raczej nocy zdjęciowej. Przekroczyłyśmy rubikon. Później już wszystko poszło gładko. Marysia jest pełnoprawną aktorką, absolwentką Łódzkiej Szkoły Filmowej, laureatką Grand Prix dla najlepszej studentki i wielu innych nagród. Została „przeczołgana” przez reżyserów teatralnych, więc wiedziałam, że mam do czynienia z doświadczoną aktorką. Mimo to jako matka bałam się, czy da radę. Dała. Dodatkowo znam ją na wylot, jak matka dziecko, więc Marysia nie mogła sobie pozwolić na żaden fałsz.

(fot. Robert Jaworski)

Kręcąc ten film znalazła Pani odpowiedź, dlaczego kobiety muszą często ukrywać problem alkoholizmu przed światem?

Te alkoholiczki, które poznałam mówią o tym otwarcie i wcale tego nie ukrywają, to społeczeństwo ma problem, żeby je usłyszeć. Jeżeli chodzi o akceptację alkoholizmu, jesteśmy trochę zacofani. Przymykamy oko, bo to jest niewygodna wiedza. Wolimy, żeby kobieta była matką Polką, która scala rodzinę, nosi siatki, gotuje obiady, jest cudowną żoną i kochanką. Nikt nie chce widzieć skomplikowanego obrazu współczesnej kobiety, która ma i siły i słabości. A niektóre z nich, które są na topie, muszą gdzieś odreagować i często tu z pomocą przychodzi alkohol.

Może zbyt szokujące jest to, że problem ten dotyka kobiet, które mają pozycję, pieniądze, są ładne, zadbane, a jednak piją.

Takie też są współczesne alkoholiczki. Wszyscy terapeuci potwierdzają, że najtrudniej leczą się osoby wykształcone, z pozycją społeczną i właśnie kobiety. Większa jest u nich siła wyparcia niż u mężczyzn i na dodatek szybciej się degenerują pod wpływem alkoholu. W przypadku kobiet wystarczą trzy lata ostrego picia, żeby zapić się na śmierć.

Chciałam tym filmem pokazać, że zawsze można z tego wyjść i nigdy nie jest za późno. Trzeba tylko stanąć w prawdzie i przyznać, że ma się problem. To jest początek leczenia. Jak się jednak ma wysokie stanowisko, tak jak dwie bohaterki mojego filmu, to bardzo trudno jest to zrobić.

Kinga Dębska na premierze swojego najnowszego filmu „Zabawa zabawa” (fot. Marcin Wziontek)

Wspomniała Pani, że to czas na rozmowę o kobietach. Czy podobnie jest w polskim kinie, w którym mamy Szumowską, Smoczyńską, Dębską… kobiety zawładnęły polskim kinem?

Myślę, że zbliżamy się do równowagi, która jest ideałem. Statystyki wskazują, że w Polsce tylko 15-20 procent rocznego budżetu na kinematografię trafia w ręce kobiet, więc bez przesady z tym, że rządzimy, wciąż większość pieniędzy trafia w ręce reżyserów – mężczyzn. My kobiety, robimy skromniejsze filmy. Bardzo dobrze, że pojawiłyśmy się na firmamencie polskiego kina i że każda z nas robi zupełnie inne kino. Bo w kinie jest miejsce na różne narracje.

(fot. Robert Jaworski)

Z perspektywy film „Moje córki krowy” dużo zmienił w Pani życiu?

Tak, teraz mogę być bardziej wolna w swoich wyborach. Chciałabym, żeby „Zabawa zabawa” przeskoczyła sukces „Krów”. Cieszę się oczywiście, że ludzie wracają do „Moich córek krów”, popularność książki także jest bardzo duża. To spowodowało rozpoznanie mnie i dzięki temu dostaję wiele scenariuszy i różnych propozycji, ale też czuję większą odpowiedzialność za swoje wybory.

Ten sukces Panią zaskoczył?

Tak, bo nikt się tego nie spodziewał. To był film nakręcony w 22 dni zdjęciowe za niewielki budżet. Nie mieliśmy żadnych oczekiwań. Najbardziej niesamowite dla mnie było to, gdy na festiwalu w Gdyni cała sala wstała i wzruszeni ludzie długo bili nam brawo. Wszyscy wtedy płakaliśmy, nawet montażysta.

„Moje córki krowy” to pierwszy duży sukces komercyjny Kingi Dębskiej (fot. mat. pras.)

To był też początek dobrej passy dla Gabrieli Muskały.

Zasłużyła na to. Teraz Gabrysia zagrała jedną z głównych ról w serialu, który zrobiłam dla TVN-u. Jest zatytułowany „Szóstka” i będzie emitowany od 24 lutego. Bardzo się cieszę, że w jakiś sposób ponownie odkryłam tę wspaniałą aktorkę dla polskiego kina.

Historia opisana w książce „Moje córki krowy” doczekała się właśnie kontynuacji. „Porozmawiaj ze mną” też zostanie zekranizowana?

Mam nadzieję. Są już pierwsze wersje scenariusza, ale doszłam do wniosku, że tym razem zacznę od książki. Jej bohaterką jest Marta, starsza siostra z „Moich córek krów”, która jest znaną aktorką związaną z lekarzem Piotrem, i niby ma wszystko, ale nie potrafi cieszyć się z życia. Drugą bohaterką jest ta sama Marta w wieku 12 lat, w 1982 roku dziewczynka, która śpi w bloku na rozkładanej wersalce wraz z siostrą. Na metrażu 44 metry kwadratowe mieszkają również jej babcia, rodzice i kot. Obie te bohaterki – dorosła kobieta i dziewczynka – ze sobą rozmawiają – w książce to możliwe. W filmie będzie trochę inaczej.

Obsada filmu „Zabawa zabawa” na premierze (fot. Marcin Wziontek)

Cofając się w czasie, Pani też robiła w swoim życiu różne rzeczy, m.in. była dziennikarką. Jak Pani wspomina ten czas?

To był ciekawy czas. Moja droga do reżyserii filmowej była długa i myślę, że to dobrze. Zanim zaczęłam robić filmy, dużo się nauczyłam o świecie, o sobie, o ludziach. Jako pierwsze studia skończyłam japonistykę. Zanim doszłam do reżyserii, pracowałam jako dziennikarka, m.in. w „Pegazie”, robiłam w telewizji różne programy kulturalne, wywiady, jeździłam po festiwalach na świecie, pisałam także dla „Wprost”. Od zawsze chciałam robić coś związanego z kulturą. Powoli przeszłam od dziennikarstwa do filmu – najpierw realizowałam różne formy dokumentalne, a fabularne dopiero po szkole filmowej w Pradze.

Dziennikarstwo ma swoje granice, którą jest prawdomówność, trzeba umieszczać w wywiadzie to, co naprawdę powiedział rozmówca, nawet, jeśli to nic ciekawego. Zdałam sobie sprawę, że mnie to ogranicza, stąd ucieczka w kierunku fikcji. Czasami jednak wracam do dokumentów, w zeszłym roku zrobiłam film dokumentalny o hospicjum w Wilnie pt. „Tu się żyje”. Dokumenty to dla mnie taki zimny prysznic, żeby woda sodowa nie uderzyła mi do głowy. Robię je po to, żeby nie zwariować i nie zacząć myśleć, że prawdziwe życie jest w kinie. Życie jest poza kinem, kino może tylko czasem o nim opowiedzieć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *