Mała Mania Skłodowska dorasta w kochającej rodzinie. Od początku jej największą pasją jest nauka, na której potrafi skupić się tak bardzo, że niemal traci kontakt z otoczeniem. Chce wiedzieć, czym są suchoty, które zabiły jej matkę, jak wygląda prąd i czy powietrze składa się z cząsteczek. Kiedy dorasta w Królestwie Polskim, jedynie nieliczni apelują o wyższą edukację dla kobiet. Ojciec planuje wysłać zdolne córki na studia za granicę, jednak bankrutuje.
Przyszłość jednej z najgenialniejszych kobiet w historii świata staje pod znakiem zapytania, a kolejne przeciwności tylko się piętrzą. Maria nie wie, że za kilka lat znajdzie się na Sorbonie, jako jedna z dwustu kobiet wśród dziewięciu tysięcy mężczyzn. Początkowo planuje dokończyć licencjat i wrócić do Polski, lecz ambicja poprowadzi ją inną ścieżką.
Fragmenty książki
Matka popatrzyła na nią: – Maniu… moja mała Maniu, i ty niedługo dorośniesz. Będziesz wielka, naprawdę wielka.
Nie pozostaje nam chyba nic innego, jak przyjąć, że oprócz uporu kierowała nią jeszcze miłość (która według ludowych wyobrażeń jest ślepa): miłość Marii Curie do naukowej pracy badawczej i do odkrytego tak wielkim kosztem radu. W istocie nazwała kiedyś ten ukochany pierwiastek „swoim dzieckiem”. W sypialni miała rurkę z solą radu, żeby wieczorami cieszyć się jego blaskiem.
– Czy miała kiedyś jakieś marzenia? – zapytała Mania przy pożegnaniu. – Czy byłam kiedyś tak głupia, żeby marzyć? Nie przypominam sobie. Wszystko porzuciła, wiesz? Wystarczy mi życie przy ojcu, żeby mu ułatwić te ostatnie lata. A jeśli doczekam tego, że Bronia rzeczywiście zostanie lekarką, będę zadowolona, bo wtedy przynajmniej jedna z sióstr Skłodowskich osiągnie pozycję odpowiednią do swoich zdolności.
Kiedy ich tramwaj zatrzymał się na przystanku, wyprzedzili ich pędzący galopem żandarmi.
– Pewnie znowu jacyś rozbrykani chłopcy niewłaściwie się zachowywali – powiedziała z westchnieniem Jeanne, kiedy patrzyły za jeźdźcami w mundurach. Maria z miejsca wiedziała, do czego pije Jeanne – do festiwalu artystów, który w ubiegłym miesiącu odbywał się na Montmartrze z udziałem wielu studentów. Żandarmi musieli go przerwać „z powodu profanacji francuskich wartości”, jak można było przeczytać w gazecie „Action française”, lub „z powodu nagości i wybryków”, jak napisało „Le Figaro”.
– My akurat w ogóle nie musimy się przejmować egzaminem. – Jeanne złożyła swoje notatki i włożyła je do torby. – To inni muszą.
One należały do najlepszych w tym semestrze. Profesorowie nigdy tego nie mówili, ale zdradzały to ich spojrzenia, ilekroć któraś z nich wyróżniała się rozwiązanym zadaniem albo udziałem w dyskusji. Mówiły o tym też oceny cząstkowe. Jeanne często i chętnie wspominała, że osiągają wyniki lepsze niż większość mężczyzn.
A Marii było to całkowicie obojętne. Czuła jednak ambicję i dążenie Jeanne, która chciała być lepsza także od niej. Przyjmowała to z taką samą obojętnością, z jaką przyjmowała ostrą zimę. Czemu miałaby sobie tym zaprzątać głowę? Albo eleganckimi kreacjami Jeanne, jej licznymi wielbicielami czy rozrzutnością w kwestiach finansowych? Wszystko to Marii po prostu nie interesowało. Chciała się uczyć, uczyć, uczyć – nie pragnęła niczego więcej.
– Na następnym przystanku wysiadam – zapowiedziała Jeanne i nagle zmierzyła przyjaciółkę zatroskanym spojrzeniem.
– Muszę ci coś powiedzieć, kochana, coś, co już od dawna mnie trapi.
– Tak? – Maria popatrzyła na nią wyczekująco.
– Wyglądasz na chorą.
– Ale ja się dobrze czuję.
– Nie opowiadaj bzdur… Schudłaś, jesteś blada, masz ciemne kręgi pod oczami i zapadnięte policzki.
– Czy ty mnie słuchasz? Czuję się zdrowa jak rydz! – Kiedy to mówiła, przypomniała sobie o zawrotach głowy.
– Ale wyglądasz na chorą. Moi rodzice też to powiedzieli. – Maria poznała rodziców Jeanne w Wielkanoc, kiedy przyjechali z tak daleka, z Brestu w Bretanii, żeby spędzić z córką dzień jej urodzin.
– Czy ty sobie regularnie gotujesz?
– No wiesz… – Maria wzruszyła ramionami.
– Musisz jadać zupy, słyszysz? Zupy jarzynowe z mięsem i od czasu do czasu zupę rybną. Szybko się je gotuje. Przecież umiesz gotować?
– No wiesz… – Nauczę cię, jeśli chcesz. Przede wszystkim jednak musisz robić też coś jeszcze oprócz tego ciągłego siedzenia w książkach. To przecież graniczy z jakąś obsesją, jak ty się wgryzasz w fizykę i chemię! Nie chcę teraz zaczynać o mężczyznach, ale po egzaminie idziemy do teatru, musimy zobaczyć jakąś sztukę.