Wiele osób nie zna bohatera filmu „Ikar. Legenda Mietka Kosza”, a czy Pan znał tę postać w momencie otrzymywania propozycji, żeby zagrać tę rolę?
Nie znałem Mieczysława Kosza, jego twórczość była mi obca. Wychowywałem się w świecie muzyki, jazzu, nawet mieszkałem z pianistą, ale nigdy o Koszu nie słyszałem.
Jak Pan sądzi, dlaczego nie przetrwał on w świadomości ludzi, choć od jego śmierci minęło nieco ponad 40 lat?
Czasami wystarczy, że ktoś odchodzi i nie pamiętamy go po dwóch czy trzech miesiącach. 40 lat robi zatem ogromną różnicę. Jeśli nie pielęgnuje się pamięci o kimś, to ona gdzieś zanika. Jestem dziś bardzo szczęśliwy, że dzięki autorowi muzyki do tego filmu – Leszkowi Możdżerowi, twórczość Mietka Kosza wróciła i nie będzie on już osobą zapomnianą.
Pan w każdą postać wchodzi bardzo głęboko, a jak przygotowywał się Pan do tej roli?
Zawsze to długotrwały proces, bo nie da się nauczyć drugiego człowieka w tydzień czy dwa. Jest tyle informacji, które trzeba zdobyć, dowiedzieć się, dlatego proces przygotowań trwał w tym przypadku sześć miesięcy. Różnie to przebiegało, od spotkań ze znajomymi i osobami, które miały przyjemność poznać Mieczysława Kosza, po analizę jego biografii. Wreszcie słuchanie jego muzyki i oglądanie archiwaliów, których zachowało się niestety niewiele.
Przefiltrowałem Kosza przez siebie samego, moje inspiracje, przemyślenia, wnioski i doświadczenia. Stąd podtytuł – „Legenda Mietka Kosza”. Film nie jest biografią jeden do jednego, tylko interpretacją jego życia przez twórców.
Na którym etapie dostrzegł Pan punkty styczne ze swoim bohaterem?
Uświadomiłem sobie pewne podobieństwa dopiero po zdjęciach do filmu, w trakcie pracy nie było na to czasu. Nie chcę jednak porównywać swojej drogi do Mieczysława Kosza, bo komfort mojego życia, wychowania był nieporównywalny do tego, w jakich warunkach wychowywał się bohater tego filmu i jaką drogę musiał przejść. W jakimś stopniu jednak tak, bo też jestem chłopakiem z małej miejscowości, który nie miał rodzinnych koneksji i kontaktu z wysoką kulturą. Jego rodzina w większości stanowiła środowisko rolników, jednak w jakiś sposób poszedł w świat muzyki.
Jego twórczość to jednak wielka improwizacja, czy na planie też znalazło się miejsce na spontaniczność?
Były takie momenty, które wynikały z dużego komfortu i poczucia bezpieczeństwa oraz przede wszystkim zaufania, którym obdarza mnie reżyser Maciej Pieprzyca. On wie, że jeśli poniesie mnie w danym kierunku, to będzie to impuls. Są w tym filmie dwie sceny, które wynikały z mojej improwizacji, bo tak to czułem, przez co zmieniłem scenariusz.
Liczyłem się z tym, że Maciej przyjdzie i powie mi: „chcę, żeby było tak, jak było”. W tym przypadku uznał, że następna scena wypada, bo zagrałem dwie w jednej.
Za tę rolę dostał Pan nagrodę na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, czy ona coś zmieniła?
Jedynie to, że może ludzie bardziej się tym filmem zainteresują, co jest szalenie ważne. Trudno było producentowi zebrać pieniądze na taki projekt, bo od razu padały zdania typu: „kto pójdzie na film o niewidomym Mieczysławie Koszu?”, „kogo w ogóle interesuje muzyka jazzowa, kto jej słucha?”. Mimo wszystko film powstał i życzylibyśmy sobie, żeby jak najwięcej widzów go zobaczyło.
Zwłaszcza, że to nie jedyna nagroda dla tego filmu, czyli jednak odzew jest pozytywny.
Opinie na temat poprzedniego wspólnego filmu z Maciejem Pieprzycą – „Chce się żyć” też były podobne, a jednak nie przełożyło się to na frekwencję w kinie, która daje twórcom czy producentom szansę, by dalej przywracać ludziom ciekawe, czasami wybitne osobowości – takie, jaką niewątpliwie był Mieczysław Kosz. Jest mi smutno pod tym względem, że nie wystarczy do tego praca aktorów, reżysera czy scenarzysty. Film jest zawsze finansowym ryzykiem, które ktoś podejmuje.
Czy patrząc na to, w jakich filmach Pan obecnie występuje, można powiedzieć, że Dawid Ogrodnik stawia na kino autorskie?
Ja na nic nie stawiam. Po prostu sobie żyję i jeżeli ktoś zainteresuje mnie swoją osobą, scenariuszem, albo chce ze mną usiąść i porozmawiać o jakimś pomyśle, to jestem otwarty na takie spotkania. Mam zresztą teraz takie założenie, choć to się przeważnie nie sprawdza, że cały przyszły rok mam ochotę odpocząć. Dwa lata pracowałem nieustannie bez przerwy i właściwie dopiero teraz rozpoczynam swoje wakacje.
Ale to wcale nie oznacza, że da Pan widzom od siebie odpocząć.
To prawda, ponieważ pojawią się jeszcze trzy nowe filmy: „Broad Peak” Leszka Dawida, „Najmro” Mateusza Rakowicza i „Magnezja” Macieja Bochniaka. Wszystko w przyszłym roku.
Czyli już można jechać na wakacje.
Powiedziałbym, że nawet trzeba.