Jak nieprzewidywalne zdarzenia rządzą naszym życiem. Oto proroczy „Czarny łabędź”
9 maja, 2020
Żyd i Polak, ofiara i oprawca… Reportaż „Komendant. Życie Salomona Morela”
10 maja, 2020

„Zdecydowałam się puścić oko do swojej przeszłości”. Anita Lipnicka 25 lat na scenie

Anita Lipnicka od 25 lat jest obecna na polskiej scenie muzycznej (fot. mat. pras.)

Ma na koncie liczne przeboje i aż 15 nagranych płyt, w tym dwie z zespołem Varius Manx, którego była pierwszą wokalistką. Piosenkarka i autorka tekstów Anita Lipnicka już w 2019 roku rozpoczęła świętowanie swojego ćwierćwiecza na polskiej scenie muzycznej. Z tej okazji wydała m.in. płytę zatytułowaną „OdNowa” i ruszyła w trasę koncertową „Intymnie”. – Jestem potworną gadułą, lubię opowiadać o tym, skąd się wzięły piosenki, o okolicznościach w jakich powstawały, o kim, dla kogo je napisałam – podkreśla artystka. Koncerty z powodu pandemii koronawirusa zostały odwołane lub przełożone. W rozmowie z portalem Kultura wokół Nas, która miała miejsce tuż przed wprowadzeniem obostrzeń, opowiedziała o kulisach jubileuszowych wydarzeń, czym jest „magiczny ogród Anity”, jaka muzyka ją aktualnie inspiruje oraz co doradziłaby debiutantom.

Minęło 25 lat twojej pracy artystycznej i właśnie z tej okazji ruszyłaś w trasę koncertową zatytułowaną „Intymnie”.

Tak, musiało się to wydarzyć! Wyjazd w trasę w jakiś sposób zwieńcza to moje świętowanie ćwierćwiecza na scenie. Z różnych względów, osobistych i zawodowych, nie wyrobiłam się w zeszłym roku z koncertami, bo 25-lecie wypadło w 2019, licząc od premiery pierwszego wydawnictwa fonograficznego z Varius Manx. Wystąpiłam jednak wtedy m.in. na festiwalu w Sopocie, gdzie zaprezentowałam kilka dawnych piosenek, w zupełnie nowych odsłonach, pochodzących z płyty „OdNowa” – to był mój fonograficzny tort okolicznościowy. Teraz świętuję już po swojemu, trochę w kontraście do albumu. W czasie trasy „Intymnie” można usłyszeć piosenki z różnych okresów mojej twórczości w wersjach akustycznych, podczas gdy na płycie przeważają brzmienia elektroniczne, klubowe i taneczne. W tym projekcie byłam niejako gościem i to było bardzo ciekawe doświadczenie.

Trasa obejmuje zarówno większe miasta, jak: Warszawa, Gdańsk czy Toruń, ale i mniejsze. Czy po pierwszych koncertach dostrzegasz różnicę w reakcjach publiczności?

Oczywiście, ale nie chodzi wcale o wielkość miasta, ale o rejon Polski. Jest taka tendencja, że ludzie na północy są bardziej powściągliwi w reakcjach. Otwarci stają się dopiero pod koniec koncertu, kiedy wstają i jest szał, ale w trakcie trwania występu są raczej zasłuchani, zachowują się elegancko i poprawnie. Z kolei na południu kraju, zwłaszcza na Śląsku, jest publiczność reagująca bardzo żywiołowo i spontanicznie. Często zdarzają się odzywki w stronę sceny, przez co kontakt jest ułatwiony. Aczkolwiek muszę przyznać, że po każdym z koncertów mieliśmy owacje na stojąco i wzruszające bisy.

Trasa zatytułowana jest „Intymnie”, ale na scenie nie jesteś sama.

Nie, towarzyszy mi aż siedmioro muzyków, czyli rozszerzony skład, ale akustyczny, stąd te spotkania pozostają jednak bardzo osobiste. Aranżacje stworzyliśmy tak, by to głos był na pierwszym planie, oprawiony ciekawym, organicznym instrumentarium. Zdecydowaliśmy się w ogóle nie używać elektrycznych gitar i gdzie się da nie ma też elektrycznego keyboarda, tylko korzystamy z fortepianów. Mamy kontrabas, pojawia się harfa… No i jest smyczkowe trio, z którym po pierwszy wybrałam się w trasę. Pomyślałam, że 25-lecie zasługuje na wyjątkowe potraktowanie i że chciałabym przy tej okazji niejako zaprosić słuchaczy do swojego intymnego świata, pokazać kawałek siebie.  Na scenie dzieje się również sporo od strony wizualnej, wozimy ze sobą kwitnący ogród…

Chodzi o magiczny ogród Anity.

Tak, jest bardzo romantycznie, powiedziałabym nawet – baśniowo! Oprawa sceniczna harmonizuje z rozbrzmiewającą muzyką, także zmusza publiczność do tego, żeby się bardziej skupić, wyciszyć i posłuchać moich opowieści, bo oprócz tego, że śpiewam, dużo też mówię. Jestem potworną gadułą, lubię opowiadać o tym, skąd się wzięły piosenki, o okolicznościach w jakich powstawały, o kim, dla kogo je napisałam… Tak sobie myślę, że te koncerty to powinny być zbiorowe pikniki, na których najlepiej byłoby zdjąć buty, rozłożyć koc, przynieść koszyki z prowiantem (śmiech).

A skąd pomysł na scenę eko?

Szukałam klamry spinającej całość, wspólnego mianownika dla mojej twórczości. Zauważyłam, że w moich tekstach przewija się bardzo dużo wątków przyrodniczych. Natura i kontakt z nią jest dla mnie ważny, inspirujący. Często obrazy powiązane z przyrodą służą mi jako metafory w piosenkach. Dużo piszę o wodzie, charakterystycznymi motywami są rzeka, morze, jezioro… Woda przynosi mi natchnienie, ale też drzewa, łąki, otwarta bezkresna przestrzeń, czyli wszystko, co żyje i oddycha oraz jest w opozycji do betonu i miejskiego stylu życia. Stąd na 25-lecie zdecydowałam się pośpiewać sobie w trawie!

(fot. mat. pras.)

A co z repertuarem na koncerty jubileuszowe, można usłyszeć hity?

Zaskoczeni mogą być ci, którzy spodziewają się jedynie hitów. Mieszam bowiem piosenki znane z mniej znanymi, które z jakichś względów zdecydowałam się przypomnieć podczas tej trasy. Kierowałam się wyłącznie własnymi odczuciami, ale wybór utworów determinowało też instrumentarium. Wybierałam takie, które sprawdzą się w akustycznych aranżacjach. Jest więc sporo przebojów, ale są też utwory, które nigdy nie były singlami. Nie chcę zdradzać które, ale na pewno takie, do których nie wracałam już bardzo długo.

A czy jest wśród nich piosenka ukochana przez wielu fanów, czyli „Wszystko się może zdarzyć”?

Tak, tą piosenką otwieramy nasze koncerty, choć pojawia się ona w bardzo zaskakującej odsłonie, zupełnie odmiennej od oryginału. Zważywszy, że śpiewam już 25 lat, nie sposób, żeby niektóre z dawnych utworów nie trąciły dzisiaj przysłowiową myszką, zwłaszcza jeśli chodzi o aranżacje z lat 90-tych. Dlatego część z nich została poddana muzycznemu liftingowi! Nie unikam grania starych hitów, jednak za każdym razem staram się  prezentować je w sposób nowy, bliski moim obecnym fascynacjom muzycznym, a te zmieniały się przecież wielokrotnie na przestrzeni trwania mojej działalności. Zawsze to, co prezentuję w danej chwili na scenie, jest odzwierciedleniem tego, czego słucham, co mnie kręci prywatnie w życiu. Słychać więc na pewno echa muzyki, jaką teraz lubię.

(fot. mat. pras.)

Wracając do płyty, która była pierwszym elementem obchodów jubileuszu, to mówisz, że jesteś na niej gościem, powiedzmy więc czyim.

Jestem gościem moich producentów, bo to oni byli bohaterami, gospodarzami tej płyty, nastąpiło tu odwrócenie zwyczajowych ról. Zdecydowałam się puścić oko do własnej przeszłości, potraktować swoją dotychczasową twórczość jak żywą materię do eksperymentów. Ciekawiło mnie jak te piosenki mogłyby zabrzmieć dziś, wyprodukowane przez współczesnych trendsetterów, w oderwaniu od historii jakie ze sobą niosą, bez zbędnego sentymentalizmu. Zaprosiłam więc do projektu kilku producentów reprezentujących różne pokolenia i gatunki muzyczne. Wszyscy dostali ode mnie totalną wolność, sami też wybierali utwory, które chcieli zrobić. Zinterpretowali je na swój sposób, a ja musiałam się dostosować wokalnie do ich wizji. Dzięki tej przygodzie odwiedziłam wiele światów, stylów muzycznych, które pewnie pozostałyby poza moim zasięgiem, gdybym nie zdecydowała się na podobny projekt.

Byłaś zaskoczona?

To było ciekawe doświadczenie, otwierające głowę. Czasami po pierwszym przesłuchaniu jakiegoś pomysłu, doznawałam czegoś w rodzaju sonicznego szoku! Nie wierzyłam, że tak się da zrobić moja piosenkę. Potrzebowałam chwili, by pojąć czyjś tok myślenia, poczuć obcy mi „feeling” i odnaleźć swój głos w obrębie nowej, nieznanej mi muzycznej przestrzeni. Dzięki temu pokonałam w sobie wiele granic, poznałam także cudownych ludzi, bardziej zagłębiłam się w ich twórczość. To fajne, że jest tyle różnej muzy, która się przenika. Często my artyści mijamy się po prostu, i gdyby nie takie cross-stylowe projekty, w innych okolicznościach nie moglibyśmy się spotkać.

Tą płytą upiekłaś więc dwie pieczenie na jednym ogniu, czyli zaspokoiłaś oczekiwania fanów, a przy okazji dałaś coś nowego.

Taki był zamysł. Sam tytuł „OdNowa” jest dualny – sugeruje odrodzenie, ożywienie, powiew świeżości, jednocześnie dotyczy czegoś, co już raz było i zostało zrealizowane ponownie, od początku. Muszę jednak przyznać, że przez tę płytę trochę dostałam po głowie od tych, którzy liczyli, no właśnie… na co oni liczyli? Oryginały piosenek wciąż są dostępne, nikomu ich nie zabrałam. Są na płytach, które zostały kiedyś wydane, więc nagrywanie ich dziś w tych samych aranżacjach nie miałoby sensu. Jest jednak grupa fanów, która tego właśnie oczekiwała i potraktowała tę płytę jako zamach na ich własne wspomnienia argumentując, że pewnych świętości się nie tyka i powinny one pozostać nienaruszone.

Zetknięcie się z tym zbiorowym sentymentalizmem też było dla mnie ciekawe. Uzmysłowiłam sobie, że dla wielu osób to, co stworzyłam, stanowi soundtrack do ich przeszłości, że to już dawno przestały być moje, tylko moje piosenki, a stały się własnością pokolenia. A ja sobie je wzięłam i wywróciłam do góry nogami!

Ale to właściwie nie ty, tylko producenci.

No właśnie, więc ja nie ponoszę w ogóle za to odpowiedzialności! (śmiech) Przyznam szczerze, że śpiewając niektóre z nich tyle lat nie wyobrażałam sobie, że można je „ukręcić” w taki sposób. Na przykład jak Kuba Karaś zinterpretował „Piosenkę księżycową”, dzięki czemu stała się taneczno-klubową kołysanką.

(fot. mat. pras.)

Wspomniałaś o swoich inspiracjach, zatem co w tej chwili interesuje cię muzycznie?

Od paru lat krążę wokół brzmień akustycznych, mających swoje korzenie w tradycyjnym folku i country. W zasadzie nie lubię żadnego z tych gatunków w czystej formie, interesują mnie natomiast zapożyczenia, używanie pewnych charakterystycznych brzmień dla danego stylu w zupełnie niespodziewanym kontekście. Bardzo lubię takich wykonawców jak: Ben Howard, Ray Lamontagne czy Hozier – to moi ukochani twórcy. Wśród moich ulubieńców znajduje się wielu niszowych artystów, którzy mają często mniej followersów na Instagramie czy Facebooku niż ja. Bardzo kocham też Ninę Nastasię albo Laurę Veirs, których karierę śledzę od lat i czekam na kolejne płyty. Także A.A. Bondy czy Bonny Prince Billy…

To oni cię teraz inspirują?

Tak, to są artyści, którzy potrafią mnie swoją twórczością doprowadzić do płaczu, trafiają w jakąś najczulszą nutę mej duszy. Ogólnie tego samego szukam także w kinie czy książkach. Tego pierwiastka niepokoju, który przyprawia cię o wewnętrzne rozedrganie… Jeśli chodzi o muzykę, to te brzmienia akustyczne wydają mi się być blisko natury, przenoszą taką pierwotną prawdę, która do mnie trafia.

Sama też podążasz taką drogą?

Echa gatunku potocznie zwanego Americana pobrzmiewają w mojej twórczości od paru dobrych lat. Dokąd pójdę dalej? Nie wiem. Za każdym razem kiedy zabieram się do myślenia o przyszłej płycie, to wiem jedno, że nie potrafię sobie wyobrazić, jaka ona będzie. To zależy od wielu czynników, także zbiorowej energii ludzi, którzy tworzą ten materiał ze mną. Każdy z nich ma swoje fascynacje muzyczne, skądś przychodzi i coś swojego wnosi. Ostateczny kształt płyty jest więc wypadkową wielu sytuacji, często też zaskakujących spotkań.

Chciałabym już zacząć myśleć o robieniu nowych rzeczy. Oczywiście bardzo cieszy mnie granie trasy „Intymnie”, bo za nami dopiero kilka koncertów, a przygotowań było sporo. Cały czas coś zmieniamy, jakieś drobne rzeczy w repertuarze, przestawiamy piosenki i jeszcze uczymy się tego materiału. Ten jubileusz zaczęłam zresztą już poprzednią trasą – „Z bliska”, która z kolei pół na pół składała się z coverów i moich własnych piosenek. Usiłowałam w tym zestawie pokazać, skąd przychodzę, z jakich dźwięków się składam, co mnie ukształtowało. Grałam na niej utwory takich artystów jak The Cranberries, Sinead O’Connor, Radiohead czy  REM, którzy mnie zainspirowali do napisania tej czy innej piosenki. To był ciekawy projekt, do którego tęsknię i chciałabym pograć jeszcze i te koncerty.

(fot. mat. pras.)

Jak patrzysz na artystów, którzy teraz zaczynają, to czy teraz jest trudniej czy łatwiej?

Nie jestem w stanie dokonać tego porównania. Mogłabym to zweryfikować jedynie w przypadku, gdyby dane mi było przez chwilę stanąć w pozycji dzisiejszych dwudziestolatków – wtedy byłoby to możliwe. Nie dowiem się jak jest zaczynać dziś w porównaniu z tym jak to było 25 lat temu. Z pewnością jest zupełnie inaczej. Dzisiaj ludzie nie potrafią żyć bez telefonu czy social mediów, internet stał się głównym środkiem przekazu. Ja dorastałam w czasach bez komórek i komputerów. Pochodzę z Piotrkowa Trybunalskiego, w którym było jedno kino o egzotycznej nazwie „Hawana” i stamtąd pochodzi cała moja filmowa edukacja. W  moim mieście rodzinnym nie było żadnego teatru, a dostęp do kultury był bardzo ograniczony. Chłonęłam więc to, co życie miało mi do zaoferowania, biegałam między dwoma ośrodkami kultury, do których czasami przyjechał jakiś aktor z Warszawy i dał mini-recital albo wystawił monodram. Bywało się na każdym takim spotkaniu, czy gościł w mieście Lady Pank czy Krystyna Janda. Tak samo wyglądał dostęp do płyt.  Stało się w kolejkach do jednego sklepiku z nadzieją, że uda się cokolwiek kupić.

W telewizji były dwa kanały, Pierwszy i Drugi. W radiu tylko cztery publiczne stacje, komercyjne pojawiły się znacznie później. Wszystko było więc bardziej transparentne, jasne. Pojawienie się z piosenką na Liście Radiowej Trójki załatwiało sprawę promocji nowej płyty. Potem jeszcze udział w Muzycznej Jedynce, wywiad w Teleexpressie i wszyscy wiedzieli, kto co ostatnio nagrał. Dzisiaj wysyp informacji jest taki, że wszyscy w nim toniemy. Można udzielić dwustu wywiadów o trasie czy płycie, które przepadają w odmętach innych atrakcji i nie docierają do nikogo, choć mamy tyle wszystkiego: gazet, radiostacji, wirtualnych środków przekazu, z których można czerpać wiedzę na każdy temat. Cóż, ja dorastałam w czasach głodu, nienasycenia kulturą. Obecnie nastały czasy obfitości, której nie da się skonsumować, strawić. Co jest lepsze? Nie wiem…

(fot. mat. pras.)

A co mogłabyś doradzić młodym?

Moja rada jest jedna i niezmienna od 25 lat, żeby robić swoje i robić to szczerze. Bo prawda jest najważniejsza. To, co się tworzy musi pochodzić ze środka, z najczulszego miejsca w duszy, które każdy z nas posiada, ale nie każdy ma odwagę, by tam sięgnąć i z niego czerpać. Jest mnóstwo muzyków, piosenkarzy, którzy usiłują iść na skróty, albo robią co robią, żeby być sławnymi albo zarobić pieniądze. Myślę, że to zła motywacja. Chodzi o to, by po prostu opowiedzieć własną historię. Mimo, że w gamie jest tylko osiem nut i tak naprawdę wszyscy od lat śpiewamy tę samą piosenkę, warto podjąć wyzwanie i zrobić to po swojemu.

DOPISEK: Wywiadu udzieliłam kilka dni przed wybuchem pandemii. Moja trasa koncertowa z wiadomych względów została zawieszona. Nikt z nas nie wie, jak dalej rozwinie się sytuacja w kraju. Bieżące informacje o koncertach będzie można śledzić na moich social mediach. Jednocześnie chciałabym skorzystać z okazji i życzyć wszystkim czytelnikom zdrowia oraz wytrwałości w tym trudnym czasie. To jest dla nas wszystkich jak przeprawa przez nieznaną, rzekę. Do zobaczenia po drugiej stronie, mam nadzieję, że w lepszym świecie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *