Początki i rozwój słynnego Wedla. Premiera I tomu powieści „Czekoladowa dynastia”
27 października, 2021
Poruszający, mocny i wielowymiarowy portret. „Kotański. Bóg Ojciec. Konfrontacja”
27 października, 2021

„Wiedziałam, kiedy trzeba uciekać i przetrwać”. Autobiografia Tiny Turner

„My love story” to autobiografia jedynej w swoim rodzaju Tiny Turner (fot. quotepark.com)

Dwieście milionów sprzedanych płyt i dwanaście nagród Grammy. Bez dwóch zdań. Tina Turner to prawdziwa królowa rock’n’rolla oraz ikona lat osiemdziesiątych. Przez ponad 60 lat tworzyła piosenki, które rozbrzmiewają w stacjach radiowych na całym globie. Nieśmiertelna sława, pierwsze miejsca na światowych listach przebojów, tłum szalejących fanów… Tak w skrócie wyglądała kariera jednej z najjaśniejszych gwiazd muzyki rozrywkowej. Choć Tina spędziła większość czasu w blasku fleszy, to jej życie nie zawsze było usłane różami. W autobiografii „My love story” piosenkarka jak nigdy przedtem otwiera się przed wielbicielami. Szczerze opowiada zarówno o swoich wzlotach, jak i bolesnych porażkach w życiu osobistym.

Zawodowy sukces Tina Turner okupiła cierpieniem w życiu prywatnym. Nieszczęśliwe dzieciństwo w patologicznej rodzinie, nieudane małżeństwo z pierwszym mężem, który w noc poślubną zabrał ją do burdelu, wreszcie – samobójstwo najstarszego syna. Mało która gwiazda przeżyła tyle co ona.

– Wierzę, że ludzie chcą wiedzieć trochę więcej. Może część, której „Disney” nie mógł napisać. Po prostu zdradzę całą historię… – deklaruje piosenkarka i autorka książki. „W moich piosenkach zawsze są emocje, ponieważ wracam w nich do dawnego życia. Gdy na scenie pojawiały się łzy, to nie była gra, to było prawdziwe życie” – dodaje Tina Turner.

Prolog książki

Kiedy byłam małą dziewczynką, uwielbiałam ryzykowne sytuacje. Huśtałam się nad rzeczką w lasach na obrzeżach Nutbush, miasta w stanie Tennessee, gdzie dorastałam. Nawet przez chwilę się nie zastanowiłam, co by się stało, gdybym wpadła do błotnistej wody. Niestraszne były mi zwierzęta – konie, muły, a nawet węże. Teraz się ich boję, ale w dzieciństwie tak nie było. Niczego się nie bałam. Pewnego dnia, kiedy bawiłam się w lesie, natrafiłam na małego zielonego węża i pomyślałam: „Skąd on się tu wziął?”. Byłam pewna, że to dziecko, które zgubiło gdzieś mamę. Podniosłam je więc kijem i zaczęłam szukać gniazda. Znalazłam je, a w nim dużego, brzydkiego węża, gotowego do ataku w obronie młodych. Natychmiast odezwał się instynkt. To był instynkt samozachowawczy, a nie strach. Odskoczyłam i zaczęłam biec tak szybko, jak się dało, aż znalazłam się w bezpiecznym miejscu. Warkocze mi się rozplątały, a przewiązana w pasie wstążka od sukienki rozsupłała się i spadła na ziemię. Opowiadam to, by pokazać, że wiedziałam, kiedy trzeba uciekać.

W ciągu całego życia wielokrotnie wpadałam w takie kłopoty, że tylko cudem udało mi się z nich wykaraskać. Pakowałam się w niebezpieczne sytuacje, stawiano mnie w takich sytuacjach, ale w ostatniej chwili zawsze coś mi mówiło, że trzeba uciekać i przetrwać. Cokolwiek mi się przydarzało, za każdym razem udawało mi się przez to przejść. Wtedy dochodziłam do wniosku, że może jednak powinnam żyć. Może jestem na tym świecie z jakiegoś powodu. I może tym powodem jest podzielenie się z wami moją historią.

Pewnie myślicie sobie: „Tina, znamy twoją historię. Wiemy wszystko o tobie i Ike’u, i o piekle, które ci zgotował. Wiemy, że uciekłaś z tego okropnego związku i przetrwałaś”. Ale posłuchajcie: do tego momentu w moim życiu przeżyłam więcej lat bez Ike’a niż z nim. Czterdzieści dwa lata, gwoli ścisłości. To całe drugie życie, pełne przygód, osiągnięć i miłości wykraczającej poza moje najśmielsze marzenia. Ale miało ono też ciemną stronę. W ciągu ostatnich kilku lat stawiałam czoła wyzwaniom na granicy życia i śmierci, których nigdy, przenigdy się nie spodziewałam. Opowiem wam swoją historię.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *