„Wydarzenie ważne i potrzebne”. 19. Festiwal Ogrody Muzyczne na Zamku Królewskim
30 czerwca, 2019
„Nie jestem chodliwym towarem”. Aktorka Grażyna Barszczewska wciąż jest w drodze
3 lipca, 2019

Prestiż, pot i łzy na Wimbledonie. Najstarszy turniej tenisowy świata od kuchni

Kort centralny na londyńskim Wimbledonie (fot. pixabay.com)

Każdy fan tenisa marzy, by choć raz zobaczyć Wimbledon na żywo. Artur Rolak śledzi rywalizację na kortach najstarszego turnieju tenisowego na świecie nieprzerwanie od 1992 roku. Rozmawiał z najlepszymi zawodnikami, bywał w miejscach dostępnych dla niewielu i zna opowieści, które nigdy nie ujrzały światła dziennego. Jego książki „Skazany na Wimbledon” nie można postawić na półce wśród encyklopedii, bo nie jest to zwykła historia tego turnieju. Nie zabraknie humoru, ciekawych anegdot czy zakulisowych informacji. Takich, jak historia ręcznika pewnej tenisistki, który wylądował na głowie autora, dziennikarza udającego ochroniarza, by dostać się na teren turnieju czy „strzelaniny” pomiędzy Agnieszką Radwańską a Swietłaną Kuzniecową. Autorowi Wimbledon przysłonił cały świat, a teraz chętnie dzieli się z czytelnikami swoją obsesją.

To nie jest historia Wimbledonu, którą będzie można postawić między encyklopediami i – w razie potrzeby – zaglądać do niej, aby sprawdzić dowolny fakt. To jest historia MOJEGO Wimbledonu – subiektywna być może aż do przesady, ale nie chciałem się nudzić przy pisaniu. Mam nadzieję, że Państwo nie będziecie się nudzili czytając. Dziennikarzem zostałem przez przypadek, jednak moje zawodowe marzenia przypadkowe już nie były – igrzyska olimpijskie, Wimbledon i Tour de France. Na igrzyskach chciałem nawet wystartować, ale – szczerze mówiąc – tytuł wicemistrza Warszawy juniorów w zaledwie dwuosobowej konkurencji nie rokował dobrze. W tenisa nie grałem, a rower wprawdzie miałem, ale do mety w Alpe d’Huez raczej bym na nim nie dojechał. Moje marzenia uratowała Beata Minke-Tarnowska – koleżanka z liceum, która wbiła mi do głowy studia dziennikarskie. Pomysł wydawał mi się wtedy co najmniej ryzykowny, ale sam na lepszy nie wpadłem i tak to się zaczęło.

Jeszcze podczas studiów na Uniwersytecie Warszawskim zacząłem pracować w „Dzienniku Ludowym”. Na początku 1990 roku gazeta wylądowała na śmietniku historii, a ja na Heathrow. Od razu zastrzegam, że chociaż spędziłem w Londynie prawie 15 miesięcy, Wimbledonu wtedy nie zobaczyłem, bo miałem ręce pełne roboty jak nie na budowie, to w knajpie albo przy żelazku. Wróciłem na zaproszenie „Expressu Wieczornego”. Redaktor Jerzy Chromik, którego wcześniej spotkałem raz w życiu – na igrzyskach młodzieży szkolnej w Łodzi – kompletował nowy dział sportowy. Nie wiem, dlaczego uznał, że też mu się do czegoś przydam, bo przez ostatnie 15 miesięcy pisałem najwyżej listy do najbliższych.

Dyrektorem finansowym w „EW” był wtedy Jan Gogacz. To jedna z takich postaci, które nawet wiele lat po ich śmierci wciąż wspomina się ciepło. Po prostu porządny człowiek, a na dodatek bardzo lubił sport. Kiedy więc padło hasło „Wimbledon”, Jurek i pan Janek (nigdy nie przeszliśmy na „ty”, chociaż przez kilka lat raz w tygodniu kopaliśmy piłkę razem lub przeciwko sobie) spojrzeli na mnie. Wystarczył im argument, że nie zgubię się w Londynie. Że nigdy wcześniej nie byłem na turnieju tenisowym? Dziś już nie pamiętam, czy im wtedy o tym powiedziałem, czy na wszelki wypadek zataiłem. W każdym razie pierwszym turniejem tenisowym, na którym pojawiłem się w roli dziennikarza, był właśnie Wimbledon. Wimbledon 1992. 

O autorze

Artur Rolak to dziennikarz sportowy od 1984 roku, a tenisowy od 1992. Pracował w „Dzienniku Ludowym” i „Expressie Wieczornym”, od 20 lat wolny strzelec. Od początku istnienia pisma „Tenisklub” związany z tym magazynem. Publikował w wielu polskich dziennikach i czasopismach.

Jest autorem książkowego wywiadu z Agnieszką Radwańską „Jestem Isia” i oficjalnej biografii Łukasza Kubota „Żyjąc marzeniami”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *