O ciemności, strachu i traumie z pokolenia na pokolenie. Rudniańskiej „Sny o Hiroszimie”
11 marca, 2019
Ten guru uleczy niejedną korpoduszę. Tragikomedia „DEADLINE” w Teatrze WARSawy
12 marca, 2019

„Nie boję się iść na całość”. Wywiad z Najlepszym Aktorem Musicalowym w Polsce

Jakub Wocial w roli Jezusa w musicalu „Jesus Christ Superstar” w Teatrze Rampa (fot. Kinga Karpati)

Aktor musicalowy, reżyser i producent, a od 2012 roku kierownik sceny muzycznej Teatru Rampa w Warszawie. Jakuba Wociala w 2018 roku uznano za najlepszego wokalistę musicalowego. – Był to zaszczyt i coś, co będę pamiętać do końca życia. Na pewno dodał takiej samoświadomości, że to, co robię jest dostrzegane, podoba się i jest doceniane – podkreśla artysta. Obecnie można go oglądać w rolach Sierżanta Peppera w widowisku muzycznym „Twist and Shout”, Jezusa w rock operze „Jesus Christ Superstar”, a także Demona/Erwina w spektaklu „Rapsodia z demonem”. Portalowi Kultura wokół Nas opowiedział o planach podboju Berlina, czy zdarzyło mu się nie dać rady zagrać oraz jaki tytuł przygotowuje na 45-lecie Teatru Rampa.

W czym tkwi siła spektaklu „Jesus Christ SuperStar”, że gracie go już czwarty sezon z rzędu w Teatrze Rampa?

Myślę, że siłą nie tylko naszej, ale każdej inscenizacji tego spektaklu na świecie, jest muzyka. Jest naprawdę genialna i ponadczasowa, a w połączeniu z dramaturgią i słowami, które oryginalnie stworzone w języku angielskim, a przełożone przez Wojciecha Młynarskiego i Piotra Szymanowskiego, to kombinacja wręcz doskonała. Myślę, że to też ważny spektakl dla wielu Polaków, którzy są osobami wierzącymi. W przeszłości wzbudzał dużo kontrowersji na świecie. Ja tego nie dostrzegam, ponieważ mnie bez reszty pochłonęła muzyka i piękna warstwa literacka tego dzieła.

Na świecie to już prawdziwy fenomen wśród musicali, a czy można go już tak postrzegać w Polsce?

Myślę, że jak najbardziej, bo fenomen wychodzi z tzw. oryginalnej matrycy. Spektakl obchodzi w tym roku swoje 50-lecie na scenie międzynarodowej. To wielki wyczyn i piękny wiek, który świadczy o tym, że to materiał nieśmiertelny. Ta muzyka ewoluuje razem z czasami, w których żyjemy. Wszystkie inscenizacje bazują na oryginalnych partyturach z Wielkiej Brytanii czy Stanów Zjednoczonych, ale czasami jest ona ostrzej bądź nieco lżej grana przez muzyków i śpiewana przez artystów z obsady.

(fot. Kinga Karpati)

Wasza inscenizacja też ewoluuje, jaka będzie tym razem?

Rzeczywiście i to już od 2016 roku. To, co jest piękne to, że spotykamy się już po raz czwarty z 99 procentami osób, które ten spektakl otwierały. Ten postęp, o którym mówimy, wynika z tego, że jesteśmy coraz starsi, a przecież każdy rok w życiu człowieka to nowe doświadczenia. Ludzie wychodzą za mąż, żenią się, rodzą dzieci i to są rzeczy, które niektórych do wiary przybliżają, a innych oddalają. Zespół jest dosyć wymieszany, jeżeli chodzi o osoby, które wierzą i praktykują oraz takie, które wierzą i nie praktykują. Cały czas jednak bazujemy na prawdzie, której szukamy. Scena Teatru Rampa jest na tyle mała, że te emocje na pewno docierają do widzów, nie tylko z pierwszych rzędów. Im więcej szczerości w tym wszystkim, tym lepszy odbiór.

W tym sezonie macie dwie równorzędne obsady, czego do tej pory nie było.

Powiem szczerze, że to nie było planowane, ale wynikło z tego, że mamy aż 36 spektakli do zagrania, codziennie za wyjątkiem poniedziałków. Artyści prosili o osoby, które będą ich podmieniały. To nie jest łatwy materiał, tym bardziej, że oczekujemy od całego zespołu, że będzie z siebie dawać 200 procent. 100 to już za mało, żeby w tych czasach ludzie chcieli wrócić i obejrzeć spektakl jeszcze raz. To skutkuje zwykłym zmęczeniem czy po prostu wypaleniem organizmu.

Nie szukaliśmy jednak dublur, ponieważ są to ludzie, którzy równolegle będą grali spektakle z obsadą, która występuje czwarty rok. Pragnę zapewnić wszystkich, że są to naprawdę fenomenalni artyści, którzy w bardzo krótkim czasie, musieli zrobić to, co my przez trzy poprzednie lata.

(fot. Kinga Karpati)

Twoja rola się nie zmienia, czyli nadal jako reżyser i odtwórca głównej roli. Jak duży ciężar spoczywa na twoich barkach?

Z upływem wieku coraz większy, bo czuję ogromną odpowiedzialność. Nie dorabiam jednak do tego ideologii, tylko wychodzę na scenę i gram. Nie boję się tego powiedzieć, że praca w teatrze muzycznym i bycie aktorem, wokalistą to moje hobby, od zawsze to kochałem i robię to z wielką przyjemnością. Nie bywam nigdy na tyle zmęczony, żeby nie dać rady zagrać. Jestem tzw. hardcorem i nie boję się iść na całość. Jeżeli mnie boli, to widać ma boleć, bo ludzie za to płacą. Każdy ma prawo do własnej oceny ciała i odczuć. Szanuję ludzi, którzy poza pracą w teatrze mają dzieci i muszą dostrzegać czynniki życiowe. Stąd zmiany i poszerzenie obsady o dodatkowe osiem osób.

Dla Rampy zrezygnowałeś z kariery za granicą, a teraz ze spektaklem „Jesus Christ SuperStar” jedziecie wspólnie na podbój Berlina. Jak duże to wyzwanie?

Dla mnie ma to o tyle emocjonalne podłoże, że jedziemy do miasta, w którym przed laty debiutowałem, po zagraniu sezonu w Teatrze Roma w musicalu „Taniec Wampirów”. Mam tam naprawdę dużo dobrych znajomych, którzy będą chcieli przyjść i mnie zobaczyć. Nie po to, żeby oceniać, ale żeby się spotkać po tylu latach. Wspólnie z zespołem chcemy zaprezentować to, co robimy co wieczór w Rampie. Nie będzie to łatwe, ponieważ w Berlinie teatr jest gigantycznych rozmiarów i ta wielkość może być na początku problemem. Widzowie nie siedzą też tak blisko, jak w Rampie i nie będą mieć z nami takiego kontaktu. Musimy więc pewne rzeczy zmienić i spowodować, że będziemy śpiewać do rzędu numer 36, a nie 15.

To jest wyzwanie przy tego typu inscenizacji, ponieważ spektakl był robiony tylko i wyłącznie na scenę Rampy z założeniem, że gramy to tutaj. Widzowie są pomiędzy nami, właściwie w środku tej historii. Powiem szczerze, że teraz tym żyję i będę zupełnie innym człowiekiem, jak wrócimy.

(fot. Kinga Karpati)

W ubiegłym roku wybrano cię Najlepszym Aktorem Musicalowym. Jak ten tytuł zmienił twoje życie?

Na pewno dodał takiej samoświadomości, że rzeczywiście to, co robię jest dostrzegane, podoba się i jest doceniane. Zawodowo jednak nie zmienił zbyt dużo. Żyjemy wciąż w kraju, w którym nie umie się korzystać z ludzi, których się nagradza. Obserwuję to na przykładzie moich przyjaciół z Niemiec, którzy dostając tego typu nagrodę, mają nie tyle profity finansowe, co takie, dla których człowiek non-stop się rozwija.

Oczywiście miło jest być wyróżnionym i móc odebrać Teatralną Nagrodę Muzyczną im. Jana Kiepury na Zamku Królewskim wśród osób, które otrzymały ją w innych kategoriach. Był to zaszczyt i coś, co będę pamiętać do końca życia. Mam nadzieję, że w przyszłości będą jeszcze okazje, by być nominowanym. Myślę, że tego typu inicjatywy, dotyczące sztuki musicalowej, która jest młodą dziedziną w Polsce, z czasem będą nabierać odpowiedniej rangi, a ludzie, którzy będą tę nagrodę zdobywać, będą mogli czuć, że są kimś w tym zawodzie.

A jak jest z tym obecnie?

Myślę, że wiele osób z branży się pod tym podpisze, że zawód aktora musicalowego wciąż nie jest traktowany jak zawód. To jest coś, co w większości przypadków robimy dla frajdy. Zwykło się mówić, że teatr to – teatr dramatyczny, który się szanuje, opera – czyli teatr klasyczny czy artystów baletowych, również. Teatr musicalowy jest czymś bliżej niezdefiniowanym w Polsce i musi jeszcze upłynąć trochę czasu, żeby zostało to docenione zwłaszcza przez ludzi z branży. Ci, którzy przychodzą do teatru wiedzą, na czym to polega, że musical to coś niesłychanie trudnego i trzeba robić wiele rzeczy na raz. Wszystko zatem przed nami.

Jakub Wocial jako Sierżant Pepper w widowisku muzycznym „Twist and Shout” (fot. Kinga Karpati)

Powoli przygotowujecie się też do nowej premiery. Zdradzisz, co to będzie?

Zdecydowaliśmy, że na 45-lecie Teatru Rampa, przypadające w roku jubileuszowym – 2020 przygotujemy „Evitę”. Powiem szczerze, że jest to kolejne spełnienie marzeń. To jedno z pierwszych dzieł duetu Andre Lloyd Webber – Tim Rice, które podobnie jak było w przypadku „Jesus Christ SuperStar”, mało kto potrafi sobie wyobrazić na scenie Rampy.
To wyzwanie, jak przenieść coś, co było dotąd kojarzone wyłącznie z wielkimi scenami, które już sprawia nam dużo frajdy.

Czyli przygotowania w toku.

Wszyscy, którzy śledzą repertuar teatrów i nie tylko muzycznych, ale również dramatycznych wiedzą, że musical bardzo szybko się rozwija i wiele scen w Polsce po niego sięga. Nie przybywa jednak w takim tempie ludzi, którzy potrafią go wykonywać w sposób, w jaki widzowie tego oczekują. Trzeba ich coraz częściej rezerwować, a wcześniej jeszcze sprawdzić, czy się w danym materiale odnajdują i czy będą chcieli z nami współpracować.

Na przykład ściągając do Rampy najlepszą aktorkę musicalową z Gdyni?

Dokładnie tak. Agnieszka Przekupień jest związana z Gdynią, ale też z Operą Podlaską w Białymstoku. Artysta musicalowy to wolny zawód, który polega na tym, że człowiek sam musi organizować sobie pracę, jeździć po przesłuchaniach, udowadniać wielu reżyserom i dyrektorom, że jest tą osobą, której się szuka. Pracy jest naprawdę dużo, więc koledzy oraz koleżanki nie mogą narzekać.

Sebastian Machalski w roli Judasza w „Jesus Christ Superstar” (fot. Kinga Karpati)

A na czym upłynie najbliższa jesień w Teatrze Rampa?

Będzie eksploatacją tego, co zrobiliśmy w październiku zeszłego roku, czyli „Twist and Shout”. To premiera, za którą w pełni odpowiadał nasz choreograf Santiago Bello, który tym razem spełnił się również jako reżyser. Zrobił spektakl, który ciężko zdefiniować, ponieważ jest w nim temperament hiszpański, opowiada tak naprawdę historię o Polakach, ale jest w nim muzyka brytyjska. Są to utwory zespołu The Beatles, czyli przeboje, które są nieśmiertelne.

Podchodząc do tego materiału i ucząc się tych piosenek, nie zdawałem sobie sprawy, jak wiele z nich było mi totalnie nieznanych. Kojarzyłem wcześniej może trzy albo cztery. Myślę, że każdy, kto przyjdzie na ten spektakl zostanie wciągnięty w historię, a także w sferę poznawania tego, co było mu nieznane. Ponadto gramy też „Rapsodię z demonem” z muzyką zespołu „Queen”, której w październiku minie już pięć lat, od kiedy gramy ten tytuł w Warszawie. W kolejnym roku, czyli 2020 tradycyjnie będzie półtora miesiąca na „Jesus Christ Superstar”. I wtedy dopiero będziemy mieć trudny czas, gdyż wieczorem będą grane spektakle, a w ciągu dnia przygotowania do „Evity”. Już teraz się bardzo cieszę i zapraszam wszystkich serdecznie na ten spektakl.

(fot. Kinga Karpati)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *