Van Gogh wyjeżdża z Paryża do Arles w Prowansji. Zafascynowany zapierającym dech w piersiach krajobrazem, feerią barw i plastycznym światłem regionu, tworzy swoje najsłynniejsze obrazy. Czuje się samotny i dąży do kontaktu z ludźmi, ale stopniowo popada w obłęd…
To nie tylko stereotypowy obraz artysty-szaleńca, ale wrażliwego i utalentowanego człowieka z krwi i kości, który w naszych czasach zostałby idolem i milionerem. Vincenta wspierają jedynie brat Theoi przyjaciel, Paul Gauguin, który słowami: „musimy rozpocząć rewolucję. Rozumiesz?”, zachęcał Vincenta do rozpoczęcia nowego ruchu w malarstwie. „Impresjoniści odpłynęli, malują tylko dzieci w ogrodach” – przekonywał Gauguin. „Monet jest niezły” – polemizował z nim jednak van Gogh.
Jak doszło do tego, że malarz-Schnabel zrobił film o malarzu-Van Goghu?
Wszystko zaczęło się od wizyty w muzeum. Julian Schnabel zaprosił przyjaciela, renomowanego francuskiego scenarzystę, pisarza i aktora Jeana-Claude’a Carrière’a, do Muzeum Orsay na wystawę pod tytułem „Van Gogh/Artaud: Samobójstwo przez społeczeństwo”. Kiedy przechadzali się wśród czterdziestu obrazów na wystawie, pojawił się pomysł na film. – Niezwykle interesujący wydawał mi się plan realizacji filmu o malarzu w reżyserii innego malarza – wspomina Carrière. Jeszcze tego samego popołudnia Schnabel rozpoczął pracę nad strukturą filmu, który chciał zrealizować. – Kiedy stoisz przed konkretnym dziełem, każde z nich o czymś ci mówi, ale jeśli obejrzysz trzydzieści obrazów przeżywasz coś więcej. Wszystkie uczucia akumulują się w jedno. To efekt, który chciałem uzyskać w filmie, zbudować strukturę w taki sposób, żeby doświadczenia Vincenta piętrzyły się, tak jakby cały ten okres jego życia przydarzył się widzom w jednym intensywnym momencie – opisuje reżyser.
Schnabel i Carrière rozwijali pierwotny pomysł i zaczęli dostrzegać co może się z niego narodzić. – Zaczęliśmy pisać wspólnie, wiele czytaliśmy, ale pomysł ani przez chwilę nie polegał na tym, żeby stworzyć film biograficzny albo odpowiadać na oczywiste pytania. Zajmowało nas to, że van Gogh w ostatnich latach życia był absolutnie świadomy, że prezentuje nową wizję świata, że nie maluje już tak, jak inni malarze. Dawał ludziom nowy sposób widzenia i właśnie tę wizję chcieliśmy oddać w filmie – podkreśla Carrière. Producent Jon Kilik opisuje proces tworzenia filmu z Julianem jako płynny i organiczny. – W filmie jest moment, w którym Vincent mówi, że nie wynajduje tego, co maluje. Stwierdza: „to już jest w przyrodzie, muszę to tylko uwolnić”. To niemal dokładny opis procesu, który odbywa się kiedy Julian maluje albo tworzy filmy. Nie tyle stara się opowiedzieć o życiu malarzy, pisarzy, poetów i muzyków, co pozwala ich historiom przepłynąć przez jego jedyny w swoim rodzaju punkt widzenia – przyznaje Kilik. W filmie „Vincent van Gogh. U bram wieczności” Schnabel wydaje się być tak blisko głównego bohatera, jak nigdy wcześniej. – Prawdopodobnie to fakt, że jestem malarzem sprawia, że mam inne podejście. Nie istnieje dla mnie bardziej osobisty temat. To coś, o czym myślę przez całe życie – mówi reżyser.
Każdy widz może przeżyć coś niepowtarzalnego
Dla Willema Dafoe, który zanurza się w głąb emocjonalnego świata van Gogha, proces pracy nad filmem miał w sobie coś z alchemii. – Ktoś może sądzić, że Willem odgrywa rolę, ale można równie dobrze powiedzieć, że wcielił się w niego duch. Odkrywał własną formę sztuki opowiadając historię człowieka, który był przede wszystkim ludzki – komentuje Schnabel. Dafoe zachwycał się możliwością zabrania widzów w podróż po świecie myśli van Gogha. W ramach przygotowań do roli uczęszczał na indywidualne lekcje malarstwa u Schnabla.
Dla Oscara Isaaca, obsadzonego w roli Paula Gauguina, jednej z najważniejszych osób dla van Gogha w późniejszym okresie życia, radość z filmu wynika z tego, że jest tak bardzo subiektywny, że każdy widz może przeżyć coś niepowtarzalnego. – Nigdy nie widziałem takiego filmu. Julian pozwala ci odczuć, co van Gogh przechodził w tym czasie tak, jakby chwytał cię za wnętrzności. W ten sposób doświadczenie filmu schodzi do podświadomości. Naprawdę odnosisz wrażenie, że jesteś przez chwilę Vincentem przeżywającym twórcze eksplozje i osobiste implozje – podkreśla aktor.